(0,7kB)    (0,7 kB)

UWAGA: SKRÓTY do przytaczanej literatury zob.Literatura

Ozdobnik

D.
  USZANOWANIE WOLNOŚCI

Ozdobnik

Miłość cierpliwa

Zakładamy, że więź uczuciowa między chłopcem a dziewczyną jest ustabilizowana i oboje są zdecydowani na ślub w niedługim terminie. Pytamy, czy udostępnianie się sobie w swej intymności w takich okolicznościach staje się wyrazem miłości, czy też należy kwalifikować je jako wyraz przeciw-miłości? O to chodzi wielu młodym, którzy stawiają wprost takie właśnie pytania.

Miłość to ma do siebie, że jest „cierpliwa” (1 Kor 13,4). Niczego nie przyspiesza, niczego nie wymusza. Po prostu czeka, nawet latami. Czeka, ponieważ kocha umiłowanego „dla niego samego”, a nie z jego użytkowego wykorzystania dla zaznania własnej przyjemności. Takie dopiero prze-czekanie do końca staje się dowodem miłości: jako dar-życzenie dobra dla całej osoby.

Na etapie narzeczeństwa ci dwoje nie należą jeszcze całościowo do siebie, chociażby ich więź uczuciowa była intensywna. W najlepszym wypadku wyrażają sobie słowem, być może po wielekroć, swą wzajemną przynależność. Nie doczekała się ona jednak jeszcze nieodwołalnej pieczęci w publicznie sformułowanej decyzji stanowienia nierozerwalnego przymierza, ukierunkowanego na rodzicielstwo. Zgoda ta musi być wypowiedziana wobec przedstawiciela Stworzyciela małżeństwa oraz świadków władzy cywilnej. Nikt nie jest władny sprowadzić małżeństwo do poziomu umowy prywatnej, którą w razie niesprzyjających warunków można w każdej chwili rozwiązać. Bóg zaś realizuje poprzez małżeństwo swój „plan miłości” (HV 8): plan ponad wątpliwość ... odkupieńczy. Małżeństwo jest przecież sakramentem świętym!

Na teren intymności płciowej wprowadza dwoje ludzi sam Pan: w chwili zawierania ślubu małżeńskiego. Dopiero odtąd ci dwoje przynależą do siebie – tym razem nieodwołalnie i nierozerwalnie, jako ustabilizowane małżeństwo. Przynależność ta będzie się wyrażała m.in. tym, że prócz wielu innych znaków miłości, będą mogli sięgać po ten wyjątkowy, który prócz więzi miłości zawsze też oznacza gotowość rodzicielską. Zjednoczenie będą mogli przeżywać odtąd w pełni pokoju, bez zahamowań, przyjmując z wdzięcznością i modlitewnie dar, jaki im Bóg przygotował w szczytowym oddawaniu się sobie. Przeżycie to wkracza w sakramentalność małżeństwa, otwierając obojgu drogę do otrzymywania błogosławieństwa. Podstawą pokoju serc staje się przyjęty Sakrament, który wyciska na małżonkach swoiste „znamię” – na podobieństwo sakramentu chrztu, bierzmowania i kapłaństwa. Sakramentu małżeństwa nie da się przyjąć jeszcze raz z kimś innym – za życia jednego z dwojga.

Mamy w pamięci nauczanie Kościoła odnośnie do aktów małżeńskich: są one „właściwe i wyłączne” dla samego tylko małżeństwa. Dotyczą one bowiem „samej wewnętrznej istoty osoby ludzkiej jako takiej”, „urzeczywistniając się” jako prawdziwie ludzkie wówczas, gdy stanowią „integralną część miłości, którą mężczyzna i kobieta wiąże się z sobą aż do śmierci” (por. FC 11; zob. dokładniej wyż.: Dar stworzony wyłącznie dla małżeństwa – wraz z kontekstem ; oraz : Akt właściwy i wyłączny małżeństwa).

Ojciec święty przypomina, że „całkowity dar ciała byłby zakłamaniem, jeśliby nie był znakiem i owocem pełnego oddania osobowego, w którym jest obecna cała osoba” – bez jakichkolwiek zastrzeżeń co do możliwości zmiany podjętej decyzji. Dlatego małżeństwo jest jedynym „miejscem” umożliwiającym obopólne oddanie w całej prawdzie. Instytucja zaś małżeństwa nie jest wynikiem niesłusznej ingerencji społeczeństwa czy władzy, ani zewnętrznym narzuceniem jakiejś formy. Stanowi wewnętrzny wymóg małżeńskiego przymierza, zabezpieczając je przed subiektywizmem (FC 11).

Nauczanie papieskie wypada przyswajać sobie powoli, gdyż zawiera bogaty ładunek treści. Ojciec święty podkreśla, że całkowite oddanie się sobie jest niemożliwe, dopóki ci dwoje nie staną się pełnoprawnym małżeństwem – w przypadku ochrzczonych małżeństwem sakramentalnym.
– Nie jest kontrargumentem nagminne zawieranie cywilnych kontraktów małżeńskich, wbrew wezwaniu ochrzczonych do „poślubienia się w Panu” (FC 7; 1 Kor 7,39) w małżeństwie publicznie potwierdzonym jako „jedyne i wyłączne” (FC 11).
– Tym bardziej nie jest kontrargumentem „dobrze już zakorzeniony powszechny zwyczaj”, że młodzi nie wiążą się w ogóle jakąkolwiek więzią cywilną czy kościelną, a po prostu „żyją ze sobą” jako „przyjaciele”, korzystając z siebie – z zasady bez obciążania się potomstwem. Nic nie zdoła unicestwić czy osłabić Bożego przykazania: „Nie będziesz cudzołożył” !

Słowa św. Jana Pawła II:

„Byłoby bardzo poważnym błędem wyciągać ... wniosek, że norma, której naucza Kościół, sama w sobie jest tylko ‘ideałem’, jaki należy następnie przystosować, uczynić proporcjonalnym, odpowiednim do tzw. konkretnych możliwości człowieka ...
– Jakie są jednak ‘konkretne możliwości człowieka’? I o jakim człowieku mowa? O człowieku opanowanym przez pożądanie czy o człowieku odkupionym przez Chrystusa? ... Chrystus nas odkupił! Znaczy to, że obdarzył nas możliwością realizacji całej prawdy naszego istnienia; że wyzwolił naszą wolność spod władzy pożądania.
– Skoro więc odkupiony człowiek wciąż grzeszy, nie świadczy to o niedoskonałości Chrystusowego aktu odkupienia, ale o woli człowieka, chcącej wymknąć się łasce, jaka płynie z tego aktu. Przykazanie Boga jest na pewno proporcjonalne do zdolności człowieka ...” (VSp 103).

„Z teologicznego punktu widzenia zasady moralne nie są uzależnione od momentu historycznego, w którym zostają odkryte. Fakt, że niektórzy wierzący nie stosują się w swoim postępowaniu do pouczeń Magisterium lub też błędnie uważają, że są moralnie poprawne pewne działania, które ich pasterze uznali za sprzeczne z prawem Bożym, nie może stanowić uzasadnienia dla odrzucenia prawdziwości norm moralnych nauczanych przez Kościół. Formułowanie zasad moralnych nie należy do kompetencji metod właściwych naukom szczegółowym ...
– Podczas gdy nauki humanistyczne, podobnie jak wszystkie nauki doświadczalne, rozwijają empiryczne i statystyczne pojęcie ‘normalności’, to wiara naucza, że tego rodzaju normalność zawiera w sobie ślady upadku człowieka, jego odejścia od pierwotnego stanu – to znaczy, że jest skażona przez grzech” (VSp 112).

Jeden raz więcej trzeba więc stwierdzić, że dopóki brak Bożej pieczęci w postaci zawartego małżeństwa, teren intymności płciowej pozostaje zawsze i dla wszystkich ludzi zamknięty Bożym przykazaniem, którego racje w pełni uznaje rozum prawy.
– Dotyczy to także narzeczonych, do których nie może nie odnosić się, jak do pozostałych ludzi, przykazanie VI: „Nie będziesz cudzołożył” ! Bóg wprowadzi tych dwoje w tę tak bardzo ‘swoją’ domenę z całą pewnością, lecz dopiero w chwili ślubu. Stąpanie po tym terenie wymaga dojrzałej miłości, owej „wewnętrznej pełni widzenia człowieka w Bogu, tzn. wedle miary Obrazu Bożego” (MiN 53). Dopiero wtedy:

„... nagość [będzie wyrażała] całą prostotę i pełnię tego widzenia, poprzez które ujawnia się ‘czysta’ wartość człowieka jako mężczyzny i kobiety, ‘czysta’ wartość ciała i płci..., (która) nie zna wewnętrznego pęknięcia i przeciwstawienia pomiędzy tym, co duchowe, a tym, co zmysłowe” (MiN 53).

W ramach takiej „prostoty i pełni widzenia” rodzi się „poczucie sensu ciała”, jakby w samym sercu ich wspólnoty-komunii: sens „oblubieńczy” (MiN 53n).

Mimo więc najszczerszych chęci ze strony partnerów narzeczeńskich, by wyrazy intymności przekuć w akty miłości, uaktywnianie narządów płciowych w przypadku dopiero – lub jeszcze – narzeczonych, chociażby tuż przed ślubem, będzie zawsze wyrazem miłości kłamanej, stając się jej burzeniem, nawet gdyby partnerzy tego zrazu nie dostrzegali. Miłość jest cierpliwa. Stać ją na czekanie.
– Wszelka dalej posunięta intymność jest podyktowana nieuprawnionym zaspokajaniem ciekawości seksualnej, a raczej pożądliwości. Działanie zaś pod przymusem ciała jest zawsze przeciw-darem: zawłaszczaniem ciała i płci, przeciwieństwem „wewnętrznej pełni widzenia człowieka w Bogu wedle miary Obrazu Boga” (MiN 53).

O grzeszne, bo nie-miłosne odniesienia płciowe, nietrudno i w samym małżeństwie. I tutaj wcale nie każdemu współżyciu i nie każdej pieszczocie towarzyszy Boże błogosławieństwo. Pożycie małżonków może stać się jednym pasmem grzechów przeciw miłości bliźniego. Miłość powinna otaczać zakres intymności płciowej najgłębszym szacunkiem. W małżeństwach zdarza się gwałt, pojawia się szantaż, dochodzi do ostrego zawężania uwagi do genitaliów i prymitywnego eksploatowania płci.

Takie kształtowanie odniesień nie ma nic wspólnego z miłością-darem, która jest „cierpliwa, ... łaskawa..., nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego” (1 Kor 13,4n). Znieważenie miłości w chwilach intymności małżeńskiej nie może nie być grzechem ciężkim przeciw miłości, przeciw czystości, a tym bardziej Bogu jako Panu źródeł miłości i życia.

Miłość a wolność

Miłość każe odnosić się z najwyższą subtelnością do wolności w podejmowaniu wyboru na małżeństwo: wolności swojej oraz tego drugiego – aż do samego ślubu. Współżycie podjęte chociażby tylko raz jedyny, przesądza w aspekcie samego bytu [ontologicznie i antropologicznie] definitywnie o rzeczywistości, która winna pozostawać otwartą aż do publicznego, nieodwołalnego wyrażenia woli: stanowienia odtąd małżeńskiego przymierza miłości i życia. Akt płciowy jest zbyt wielkim znakiem, by miał oznaczać zjednoczenie dwojga na wszystkich poziomach ich człowieczeństwa, ale tylko „na niby”, „czasowo”. Raz podjęte współżycie domaga się najgłębszym prawem bytu owego „dwoje jednym ciałem” – dozgonnej kontynuacji zaistniałej więzi.

(26 kB)
Mama-Tata i czwórka dzieci: kochana RODZINA. – Jaką przyszłość przygotowujesz TY: dla siebie, tego drugiego w małżeństwie? A wy oboje – dla waszych DZIECI? Bóg wspomoże. Jeśli będziecie wsłuchiwali się w Niego i przygotowywali MIEJSCE dla Jego błogosławieństwa. Tu rodzina ... poety-pisarza.

Znaczy to, że wkroczenie na teren intymności równa się zmuszeniu – siebie i tego drugiego – do rozwoju miłości już małżeńskiej. Ta zaś pomiędzy tym dwojgiem na razie nie istnieje, chociażby oboje do niej się przygotowywali. Prawo to jest tak bezwzględne, że nie pozwala na odwrót [w sensie ontologicznym; nie etycznym!]. Godność osobowa oraz zawiązana więź tego typu nie zna żartów. Całkowitość daru osoby w akcie płciowym może dotyczyć tylko jednego człowieka: tego, który już jest związany – nieodwołalnie i instytucjonalnie.

Tym samym jednak dopuszczenie do intymności przed ślubem jest odebraniem sobie wolności wyboru. Wybór ten miał pozostawać do ślubu rzeczywistością otwartą, łącznie ze swobodą rozejścia się nawet jeszcze w ostatniej chwili. Współżycie staje się przyspieszeniem na siłę definitywnego dania sobie słowa: „Tyś odtąd nieodwołalnie mój – Ja odtąd nieodwołalnie cała twoja”. Równa się to także wymuszeniu nieodłącznie z zaistniałą więzią związanego ukierunkowania na rodzicielstwo.

Współżycie przedmałżeńskie staje się tym samym występkiem przeciwko wolności. Dotyczy to nawet jednorazowego tylko aktu, który także zwraca się radykalnie przeciw miłości.
– Tymczasem miłość prawdziwa nie zmusza! Jej istota polega na tym, że pozostawia wolność w pełni nienaruszoną – zarówno swoją, jak tym bardziej tego drugiego. Przyspieszanie czegokolwiek na siłę przeciwstawia się zatem samej istocie miłości. Miłość prawdziwą stać na przeczekanie do chwili, kiedy po odpowiedzialnym przemyśleniu ci dwoje dadzą sobie słowo w sposób w pełni wolny, tym razem rzeczywiście nieodwołalnie. Słowo to uzyska w tej chwili pieczęć tak Boga, jak człowieka, świadka społeczności kościelnej i cywilnej.

W poprzedniej części staraliśmy się uwydatnić zasadnicze znaczenie wolności jako niezbywalnego komponentu ludzkiej osoby. Wewnętrzna wolność związana z osobową godnością jest dobrem o znaczeniu podstawowym. Jej nieuprawnione naruszenie, chociażby za obopólną zgodą, np. w przypadku narzeczonych, jest obiektywnie biorąc występkiem przeciw zbyt zasadniczej wartości, by go nie zakwalifikować jako krzywdy o randze fundamentalnej.
– Zatem i ten wzgląd: wolności wiązania się z kimś i pozostawienie jej jako rzeczywistości naprawdę wolnej aż do ślubu, każe określić dalej posuniętą intymność jako wyraz nie-kochania.

Postawa narzeczonych, którzy pomimo wszystko współżyją, jest wyrazem dogłębnie skażonego pojmowania ‘miłości’. Nie zważają oni wtedy na to, czym ‘miłość’ jest i jaka ona winna być. Usiłują wmówić sobie i innym na siłę, że ‘miłością’ jest to, czego oni sobie życzą, żeby ‘miłością’ było, chociażby to w rzeczywistości miało być zabijaniem ‘miłości’. Swą postawą oboje wyrażają wtedy Bogu swoje czynnie wypowiadane: „Non serviam – Nie będę Ci służył” (Jr 2,20). Po zbuntowanych aniołach – podobne słowo rzuca w twarz Stwórcy – człowiek. Co prawda „zwodzony” przez szatana, ale właśnie chętnie poddający się owemu „uwiedzeniu”.

Nasuwają się kolejne słowa Jana Pawła II:

„Sytuacja, w której znalazła się rodzina, posiada aspekty pozytywne i aspekty negatywne: pierwsze są znakiem zbawienia Chrystusowego działającego w świecie, drugie – znakiem odrzucenia przez człowieka miłości Boga.
– Z jednej strony ma się bowiem do czynienia z żywszym poczuciem wolności osobistej, jak również ze zwróceniem większej uwagi na jakość stosunków międzyosobowych w małżeństwie ...
– Z drugiej jednak strony nie brakuje niepokojących objawów degradacji niektórych wartości. Błędne pojmowanie w teorii i praktyce niezależności małżonków we wzajemnych odniesieniach; duży zamęt w pojmowaniu autorytetu rodziców i dzieci;
... Stale wzrastająca liczba rozwodów, plaga przerywania ciąży, coraz częstsze uciekanie się do sterylizacji; faktyczne utrwalanie się mentalności przeciwnej poczęciu nowego życia.
– U korzeni tych negatywnych objawów często leży skażone pojęcie i przeżywanie wolności, rozumianej nie jako zdolność do realizowania prawdziwego zamysłu Bożego wobec małżeństwa i rodziny, ale jako autonomiczna siła, utwierdzająca w dążeniu do osiągnięcia własnego egoistycznego dobra, nierzadko przeciwko innym ...
– ... Dowodzi to, że historia nie jest po prostu procesem, który z konieczności prowadzi ku lepszemu, lecz jest wynikiem wolności, a raczej walki pomiędzy przeciwstawnymi wolnościami, czyli ... konfliktem między dwiema miłościami: miłością Boga, posuniętą aż do wzgardy sobą – i miłością siebie, posuniętą aż do pogardy Boga” (FC 6).

Miłość anonimowa

Wyzwalanie przeżyć genitalnych już przed ślubem jest skutecznym sposobem odwracania uwagi od tego, co w miłości jest istotne: człowiek jako określony ktoś – osoba. Seksualizm przedmałżeński staje się odwracaniem uwagi od oblicza osobowego tych dwojga i konsekwentnie samej miłości jako osobowego daru.
– Miłość to zwracanie się do kogoś jako „ty” i „ja”. Tutaj słowo ‘miłość’ służy za parawan maskujący pożądliwość, będącą sprężyną działania, choć niełatwo do tego się przyznać.

W małżeństwie podejmuje się współżycie płciowe oraz pieszczoty w klimacie istotnie różnym od sytuacji narzeczeńskiej. Ci dwoje wyrazili sobie wtedy już przypieczętowaną wolę przynależenia do siebie. Stąd też małżonkowie podejmują w ramach małżeństwa pieszczoty z poczuciem pokoju serca, w klimacie niczym nie zmąconego, całkowitego obdarowywania siebie – jako sakramentem pobłogosławionego wyrazu miłości trwałej, płodnej, nierozerwalnej „aż do śmierci”.
– Tego elementu nigdy nie ma w przypadku narzeczonych: oni sakramentem małżeństwa jeszcze się nie stali. Współżycie nie może wtedy stać się wyrazem pokojowo przeżywanej miłości serca. Byłoby okłamywaniem serca przez wymuszane przyspieszanie intymności, której wówczas niepodobna przeżywać bez głębokiego zgrzytu sumienia. I oboje to dobrze czują.

Dlatego też wbrew wmawianiu sobie, że pieszczoty płyną z miłości i „uczucia”, miłość osoby jako tej jedynej schodzi na plan dalszy. Na czoło wysuwa się anonimowy aspekt płci. W przyspieszaniu przeżyć seksualnych chodzi w pierwszym rzędzie o płeć jako płeć. Oboje koncentrują się na niej jako na źródle silnie wciągających doznań. Równolegle dokonuje się zanik świadomości, że w miłości chodzi w pierwszym rzędzie o poziom serca: oblicza osobowego. Oznacza to zatem zubożanie rysujących się możliwości świadczenia sobie wyrazów swojej więzi.

Jak do małżonków, którzy przez uciekanie się do antykoncepcji usiłują uzasadnić swą pseudo-miłość, tak do narzeczeństw można odnieść nauczanie Kościoła:

„Kiedy ... chodzi o pogodzenie miłości małżeńskiej z odpowiedzialnym przekazywaniem życia, wówczas moralny charakter sposobu postępowania nie zależy wyłącznie od samej szczerej intencji i oceny motywów, lecz musi być określony w świetle obiektywnych kryteriów, uwzględniających naturę osoby ludzkiej i jej czynów, które to kryteria w kontekście prawdziwej miłości strzegą pełnego sensu wzajemnego oddawania się sobie i człowieczego przekazywania życia; a to jest niemożliwe bez kultywowania szczerym sercem cnoty czystości małżeńskiej” (GS 51; por. FC 32).

Jeśli czystość jest nieodzowna dla małżonków, jest ona tym bardziej nieodzowna i możliwa dla osób przygotowujących się do małżeństwa. Narzeczeni nie mogą się powoływać na swoje subiektywne opinie przy ustalaniu tego, co jest, a co nie jest miłością; co jest „dobrem”, a co „złem”. Ład moralny musi być wyrazem norm obiektywnych, niezależnych od osobistych interpretacji – chociażby nawet większości zainteresowanych. Inaczej miłość zeszłaby do rzeczywistości manipulowanej tym, co zainteresowani już teraz, pod przymusem ciała, chcieliby, żeby było „miłością”.

Stwierdzamy więc, że współżycia w okresie przedmałżeńskim oraz podejmowania form podobnych, nie można nie nazwać grzechem – obiektywnie zawsze ciężkim. Ci dwoje nie są anonimowym obiektem: w pierwszym rzędzie ciałem i płcią, wobec której – serce: osoba obojga ‘ty’ – blednieje. Naruszenie miłości bliźniego i siebie samego, tzn. zamierzone okłamanie co do szczerości daru, nie może być grzechem jedynie lekkim przeciwko miłości.
– Pomijamy w tej chwili teologiczną ocenę tego grzechu: wykazywania Bogu, że na miłości się ... nie zna!

E.
  WSPÓŁŻYCIE
NIOSĄCE ZNIEWOLENIE

Ozdobnik (4 kB)

Zazdrość
i zniewalanie tego drugiego

Miłość narzeczeńska, unoszona co prawda uczuciem i przywiązaniem, ale która koncentruje się na sferze genitalnej, staje się degradowaniem swych osób do poziomu tylko przedmiotu. Oblicze osobowe schodzi na plan dalszy. Dążenia obojga są coraz bardziej zdominowane poszukiwaniem dostępu do płci.
– Znamiona płciowe są jednak podobne u również innych przedstawicieli danej płci. Trudno się dziwić, że tak przeżywana więź zaniża rozwój miłości. Miłość prawdziwa, cechująca się dynamizmem OD-środkowym, wyrasta poza siebie: otwiera się na drugiego, życząc mu dobra nieograniczonego: tego w Bogu. Miłość rzekoma odnosi się do drugiego pożądliwie, szukając nasycenia własnego, DO-środkowo [egoistycznie] ukierunkowanego samozadowolenia.

(6 kB)
„Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5,8). Oto szczere życzenie dla każdej dziewczyny, każdego chłopca. Nie tak trudne do zrealizowania. Również pod kątem przyszłego małżeństwa. Poszukiwanie chłopca-dziewczyny do małżeństwa to zobowiązanie do gorącej modlitwy w tej intencji. Tutaj: Tenny-Yoan.

Takie stają się dzieje miłości partnerów współżyjących przed ślubem. Pod wpływem przebiegle maskowanego przymusu ciała wyzwala się coraz bardziej przemożnie aspekt anonimowy: seks dla seksu, dla którego imię osobowe staje się sprawą wtórną. Stąd niedaleko do niewierności, flirtów oraz kontaktów na odmianę z innymi, których działania seksualne są bardziej wyrafinowane. A to wyzwala zazdrość, nierzadko pojawiającą się tam, gdzie miało być zawierzenie sobie.

Zazdrość staje się gorzkim owocem trzymania drugiego ‘na smyczy’. Człowiek zazdrosny staje się władczy i zaborczy. Traktuje drugiego jako swą absolutną własność. Uważa, że ten drugi jest mu dany tak bardzo do wyłącznego ‘użytku’, że stale go śledzi i podpatruje, urządzając upokarzające sceny, ilekroć ktoś obcy popatrzy na jego ‘zabawkę’, czy chociażby tylko zamieni z nią słowo.

Ale właśnie to: drugi w charakterze ‘własności’ – stoi w rażącej sprzeczności z ładem miłości. Człowiek jest z natury wolny; niezależnie od czyjejś władzy. I nie jest w stanie – w sensie ontologicznym – stać się czyjąś ‘własnością’. Poprzednio przedstawiliśmy analizy Jana Pawła II na ten temat (zob wyż.: Możliwość oddania siebie – wraz z kontekstem). Jest rzeczą niemożliwą, by ludzką osobę można było zdegradować do poziomu „rzeczy”. Człowiek pozostaje zawsze kimś: osobą. Z kolei zaś, jak się wyraził Mahatma Gandhi: „Nie jest rzeczą hańbiącą być niewolnikiem. Hańbi człowieka posiadać niewolników” (por. też GS 27; ChL 37n). Ojciec święty niestrudzenie uświadamiał Polakom w czasie polsko-polskiej wojny [1981-1983]: „Nie jesteś niewolnikiem! Nie wolno ci być niewolnikiem! Jesteś synem!” (Rzym, Audiencja generalna środowa, 10.II.1982; nawiązanie do: Rz 12,21; oraz Ga 4,1-7 ).

Miłość jest wszystkim innym, a nie niewolą: jest przynależeniem – z dobrowolnie podjętego wyboru. Jest działaniem w poczuciu osobistej wolności, która sama się daje w niewolę – lecz osobową, a nie w charakterze rzeczy-własności. Na tym polega nieprzekazywalność i nieodstępność osoby – z wyjątkiem gdy osoba sama podejmuje decyzję: złożenia siebie samej w darze osobowym Bogu lub ludzkiej osobie.

Przerażającą ilustracją tak pojmowanej podobno ‘miłości’ może być następujące wydarzenie:

[XII.1982] – Na spotkaniu dyskusyjnym z młodzieżą w parafii górskiej ktoś z młodych przekazał kapłanowi pytanie na kartce: „Na kim ma się zemścić chłopiec, gdy mu drugi odbije dziewczynę: czy ma zabić jego – czy ją?”
Pytający nie ma wątpliwości co do samego ‘obowiązku’ zabicia człowieka. A tylko pytał, czy wywrzeć zemstę na dotychczasowej partnerce, traktowanej jako zakontraktowany towar-własność; czy na chłopcu, który ją odbił ...

Miłość na etapie narzeczeńskim, a tym bardziej zawiązującej się dopiero przyjaźni, musi być w pełni wolna. Jedno i drugie musi zachować swobodę odejścia w każdej chwili. Miłości nie da się wymusić: szantażem, ani ciupagą, ani samczą zazdrością, która zabija całą radość, jeśli pominąć zemstę, która zawsze jest niegodna człowieka i której w ogóle nie sposób pogodzić z przynależnością do Chrystusa.

Przypominają się znane słowa Ojca świętego z pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny:

„Ten historyczny Akt [z 3.V.1966: millennijnego oddania Polski w macierzyńską niewolę Maryi – za wolność Kościoła w Polsce i świecie] ... mówi o niewoli. Znaczenie słowa ‘niewola’ tak dotkliwe dla nas, Polaków, kryje w sobie podobny paradoks, jak słowa Ewangelii o własnym życiu, które trzeba stracić, ażeby je zyskać.
Wolność jest wielkim darem Bożym. Trzeba go dobrze używać.
– Miłość stanowi spełnienie wolności [wolność jest po to by mogła zaistnieć miłość], a równocześnie do jej istoty [miłości] należy przynależeć – czyli nie-być-wolnym, albo raczej być wolnym w sposób dojrzały! Jednakże tego ‘nie-bycia-wolnym’ w miłości nigdy nie odczuwa się jako niewoli, nie odczuwa jako niewoli matka, że jest uwiązana przy chorym dziecku, lecz jako afirmację swojej wolności, jako jej spełnienie. Wtedy jest najbardziej wolna!” (Jan Paweł II, Pierwsza Pielgrzymka do Ojczyzny, Jasna Góra, 4.VI.1979, p.3).

Podobnie też małżonkowie nigdy nie są i nie potrafią stać się dla siebie własnością. Oni jedynie przynależą do siebie, ponieważ kochają. Niemniej nadal nie stają się dla siebie własnością. Jedynym ich prawem do siebie, zobowiązującym bezwzględnie, to prawo-zadanie rozwijania się w Chrystusowej miłości bliźniego typu małżeńskiego.

Również dzieci są rodzicom jedynie wypożyczone czasowo. Bóg obdarza rodziców zadaniem, by w dzieciach wyzwalali naturalne i nadprzyrodzone podarowane im uzdolnienia. Taka jest rola pracy wychowawczej: twórczego wpływania na kształtującą się osobowość. Byłoby niewybaczalnym błędem rodziców, gdyby dziecko zmuszali, z powołaniem się na to, że jest ich ‘własnością’, do obrania zawodu, stanu życiowego, czy zniewalali w inny sposób do układania życia według ich własnych kryteriów wartości, sprzecznych z upodobaniami dziecka.

Wspomina o tym Jan Paweł II:

„Dzieci, poprzez miłość, szacunek, posłuszeństwo dla rodziców wnoszą swój szczególny i niezastąpiony wkład w budowanie rodziny autentycznie ludzkiej i chrześcijańskiej. Zadanie to będzie ułatwione, jeśli rodzice będą wykonywać swoją niezbywalną władzę jako prawdziwą ‘służbę’, czyli posługę podporządkowaną dobru ludzkiemu i chrześcijańskiemu dzieci, a w szczególności umożliwieniu im osiągnięcia prawdziwie odpowiedzialnej wolności, oraz jeśli rodzice zachowają żywą świadomość ‘daru’, który stale otrzymują w dzieciach” (FC 21).

„W rodzinie... szczególną troską winno być otoczone dziecko; należy rozwijać głęboki szacunek dla jego godności osobistej, oraz ze czcią i wielkodusznie służyć jego prawom. Odnosi się to do każdego dziecka ...” (FC 26).

A w bezpośrednim nawiązaniu do wolności:

„Pomimo często bardzo poważnych dziś trudności w dziele wychowania, rodzice winni ufnie i z odwagą kształtować w dzieciach istotne wartości życia ludzkiego. Dzieci winny wzrastać we właściwej wolności wobec dóbr materialnych, przyjmując prosty i surowy styl życia w głębokim przekonaniu, że ‘więcej wart jest człowiek z racji tego, czym jest, niż ze względu na to, co posiada’ ...” (FC 37).

Wypada zapytać: czy zarzucenie pracy nad rozwojem miłości serca, a zniewalanie tego drugiego do zaspokajania swych ‘potrzeb’ seksualnych, miałoby nie być poważnym wykroczeniem przeciw miłości? Zniewolenie kogoś do swego ‘użytku’ jest zbyt bolesnym znieważeniem wolności i godności, by ten grzech zaliczyć do przewiny jedynie lekkiej. Dla tego zaś, kto nie ma miłości serca, nie może być miejsca w niebie.

Zniewolenie siebie samego

Zaspokajanie popędu płciowego w warunkach narzeczeńskich przekształca się w bezwolne podążanie za przymusem ciała. Takie jest wtedy tło praktyk seksualnych, chociażby stwierdzenie to wywoływało u zainteresowanych gniew. Prowadzenie samochodu bez sprawnych hamulców jest szaleństwem. Tutaj napędem działania nie jest miłość, lecz ślepo funkcjonująca pożądliwość ciała, która skutecznie ujarzmia wolę, zaciemnia umysł i usiłuje zminimalizować odpowiedzialność.

Przeciwnie, w parze z miłością godną – rozwija się ‘panowanie sobie samemu’, którego wyrazem jest panowanie nad budzącą się namiętnością, co z kolei jest warunkiem darowania siebie umiłowanemu. Nie seks winien być górą! Panem powinien pozostawać człowiek: osoba – w poczuciu swej godności i wewnętrznej wolności – również w obliczu nacisku ciała. Pójście na ustępstwa równa się dogłębnemu przewrotowi ładu natury. Jako Boży Obraz, człowiek powinien przerastać wszystko co jest poza nim, pozostając wewnętrznie niezależnym od niczego. Poza tą jedną, niezbywalną zależnością – totalną, ale kochaną: od Bożej miłującej Wszechmocy, która zarazem ogarnia człowieka jako odkupicielskie miłosierdzie.

Już pierwszym ludziom uświadamiał Bóg, że nie powinni poddawać się zniewoleniu popędu. Człowiek winien podporządkować go sobie mocą swojej godności. Oto migawka biblijna z dziejów Kaina i Abla:

„Pan wejrzał na Abla i na jego ofiarę; na Kaina zaś i na jego ofiarę nie chciał patrzeć. Smuciło to Kaina bardzo i chodził z ponurą twarzą.
– Pan zapytał Kaina: ‘Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twarz twoja jest ponura? Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną; jeżeli zaś nie będziesz dobrze postępował, grzech leży u wrót i czyha na ciebie, a przecież ty masz nad nim panować’ ...” (Rdz 4,4-7; por. EV 8).

Idąc za naciskiem popędu, człowiek stacza się dobrowolnie do poziomu poniżej pozostałych stworzeń, które nigdy nie staną się osobami. Pociąga to za sobą przewrót natury. Już nie Boży Obraz: mężczyzna i niewiasta – panują nad stworzeniem, m.in. nad seksem, a natomiast nad nimi: osobami – panuje pożądliwość ciała. Rzecz – przejmuje ster nie nad inną rzeczą, lecz nad kimś: osobą! Oto perfidnie przez Złego zaplanowane poniżenie godności Bożego Obrazu wobec pozostałego stworzenia!

U zwierząt rozród jest regulowany przez instynkt gatunkowy, funkcjonujący poza ich ‘wolną wolą’. Natomiast człowiek pozostaje „kimś”. Jest ciałem przesyconym nieśmiertelną duszą. Jako taki jest niezbywalnie wezwany do samostanowienia i samoposiadania siebie oraz niezależności, m.in. od nawet najsilniejszego nacisku popędu seksualnego, który budzi się wraz ze wzrastającym wydzielaniem określonych hormonów. Popędy powinny być podporządkowane wolnej woli i świadomości. To dopiero stanowi naturę i godność człowieka. Zdolnością sterowania własnymi działaniami jest obdarzony przez Stworzyciela sam tylko człowiek. Samostanowienie jest wezwaniem do otaczania szacunkiem m.in. zakresu intymności płciowej, zza której przeziera nieustannie poszukiwana osoba: „Ciało które wyraża osobę” (MiN 59). Dać się porwać-unieść oszołomieniu seksu oznacza dobrowolne zejście do stanu poniżej godności ludzkiej natury, skoro naturą człowieka pozostaje: panować, a nie być niewolnikiem.

(36 kB)
Św. Matka Teresa z Kalkuty: wiecznie rozmodlona, apostołka bez słów wśród trędowatych i wyrzuconych na bruk rodzin i dzieci, a także umierających: w Kalkucie.

Poniżenie Bożego Obrazu i jego upadek ze statusu pana stworzenia oznacza nie tylko zniewagę wyrządzoną miłującej Wszechmocy Boga, ale sprawia Bogu niewyrażalny ból. Bóg stworzył mężczyznę i niewiastę jako swój Obraz: wolnego, wyniesionego ponad stworzenie. Uzdolnił go do miłowania i odwzajemnienia miłości. Ustanowił ład miłości.

Poniżenie siebie przez dobrowolne poddanie się zniewoleniu pożądliwości wyraża się oczywiście też bólem odnośnego człowieka i tych dwojga. Serce człowiecze natychmiast odczuwa utratę wewnętrznej wolności, mocą której winno było panować nad odruchami popędu. W przypadku działań seksualnych przed ślubem ci dwoje daliby się porwać nie komuś, lecz czemuś: naciskowi pożądliwości. Za „miskę soczewicy” (Rdz 25,31-34) sprzedaliby swą godność i wewnętrzną wolność.

Kto chce, rozumie, że seksualizm przed-małżeński jest zawsze wyrazem egocentryzmu: egoizmu. Nie ma tu miłości jako daru od osoby do osoby: dynamizmu OD-środkowego. Spotykają się dwa dynamizmy DO-środkowe: ukierunkowane na zaspokajanie siebie samych – za pomocą ciała i płci partnera. Miłość prawdziwa ubogaca drugiego i siebie samego, wyzwalając rozwój. Uleganie naciskowi ciała przekreśla wzrastanie.

Stwierdzenia te nasuwają refleksję Jana Pawła II na temat wychowania dzieci do dojrzałego przeżywania płciowości:

„Wychowanie do miłości pojętej jako dar z siebie stanowi nieodzowną przesłankę dla rodziców wezwanych do przekazania dzieciom jasnego i subtelnego wychowania seksualnego.
– W obliczu kultury, która na ogół ‘banalizuje’ płciowość ludzką, interpretując ją i przeżywając w sposób ograniczony i zubożony, odnosząc ją jedynie do ciała i egoistycznej przyjemności, posługa wychowawcza rodziców musi skupić się zdecydowanie na kulturze życia płciowego, aby była ona prawdziwie i w pełni osobowa: płciowość jest w istocie bogactwem całej osoby – ciała, uczuć i duszy – ujawniającym swe głębokie znaczenie w doprowadzeniu osoby do złożenia daru z siebie w miłości ...
– ... W takim kontekście bezwzględnie nieodzowne jest wychowanie do czystości, jako cnoty, która doprowadza osobę do prawdziwej dojrzałości i uzdalnia ją do szanowania i rozwijania ‘oblubieńczego sensu’ ciała. Co więcej, jeśli rodzice chrześcijańscy rozpoznają u dzieci oznaki Bożego powołania, dołożą wszelkiej troski i starania, aby wychowywać do dziewictwa, jako najwyższej formy owego daru z siebie, który jest istotnym sensem płciowości ludzkiej” (FC 37).

Jeśli więc uwzględnić kolejny aspekt: nieuniknione zniewalanie siebie wskutek nieuprawnionego wkraczania na teren intymności, trudno tego rodzaju działania nie ocenić jako radykalnego poniżenia godności i wolności właściwej ludzkiej osobie.

Budzi się wewnętrzna potrzeba wyrażenia wdzięczności Bogu za ostrzegawczy dar przykazania: „Nie będziesz cudzołożył”. Przykazanie to jest wymagające, ale jedynie słuszne. To wyraz miłości Trójjedynego, który jako Ojciec sam siebie „niejako skazuje na troskę o godność swego marnotrawnego syna” (DiM 6). Wręczając mężczyźnie i kobiecie to przykazanie, Bóg nie tylko nie jest przeciwnikiem człowieka! Przeciwnie, zaprasza do wewnętrznego wzrostu, który ustrzeże przed poniżeniem godności, w jakie usiłuje wtrącić go Szatan, prawdziwy nieprzyjaciel Boga, ale i człowieka.

F.
LOSY
PRZYSZŁEGO MAŁŻEŃSTWA

Ozdobnik

Okresowe wyłączanie
współżycia w małżeństwie

Nasuwa się pytanie – tym razem w nawiązaniu do przyszłego małżeństwa. Życie małżeńskie niesie z sobą konieczność częstego wyłączania współżycia. Nietrudno sobie obliczyć, że lat możliwości rodzicielskich w małżeństwie jest średnio ok. 30. Jeśli nawet małżonkowie mają warunki do nastawienia się na dużą rodzinę, to po odliczeniu okresów ciąży, czasu stosunkowo dużej swobody współżycia, rozsądek nakaże przez wiele lat pozostałych tak układać odniesienia, by aktualnie nie nastawiać się na poczęcie.

Czy liczyć na cud trzymania się w ryzach w warunkach stałej bliskości w dzień i w noc, gdy małżonkowie nie będą dysponowali innymi hamulcami poza rozsądkiem i właśnie miłością? Całkowite wyłączanie kontaktów płciowych przez dni możliwości poczęcia kolejnych cyklów staje się wtedy ‘próbą ogniową’ na jakość małżeńskiej miłości. Jeśli ci dwoje nie nabędą łatwości w panowaniu sobie samym na etapie przed-małżeńskim, nie ma się co łudzić, że będą zdolni do opanowania przez dni płodności w przyszłym małżeństwie, gdy imperatywem moralnym stanie się nierzadko nie-nastawianie się aktualnie na dziecko.

Powody uzasadniające w małżeństwie nie-nastawianie się aktualnie na poczęcie, bywają różne. Najczęściej w grę wchodzi stan zdrowotny – zwłaszcza żony-matki. Dlatego sprawa współżycia, jego częstotliwości, patologii współżycia – powinna być omawiana i szczegółowo uściślona na etapie przed-małżeńskim, jeśli potem ma nie dochodzić do tragedii.

Oto dla przykładu wypowiedź pewnej mężatki. Może przyczyni się ona w swym negatywnym wydźwięku do otrzeźwienia kogoś z młodych.

[List: V.1999]Aniela urodziła już kilkoro dzieci. W zimie upadła nieszczęśliwie z powodu gołoledzi, gdy wracała z kościoła. Złamała nogę w stawie biodrowym. Kości spojono gwoździem. Chodziła o lasce – kulejąc. Co jakiś czas poprawiano jej w szpitalu obruszony gwóźdź. Znajome wiedziały, że sam w sobie gwóźdź się nie obruszał, a doprowadzał do tego mąż przy stosunku: żona nie była w stanie rozłożyć chorej nogi. Gdy mąż był trzeźwy, zbliżał się do żony ostrożniej, by nie uszkodzić nogi. Gdy jednak był pijany, zwalał się na nią nie zważając na gwóźdź w biodrze i rozpierając się dla swej wygody. Upijanie się stawało się zjawiskiem coraz częstszym, zwłaszcza odkąd wdał się w pijackie towarzystwo. Po pijanemu przechwalał się przed kumplami, że gdy sobie wypije, bierze ponadto tabletkę ‘na popęd’ i idzie do ‘kobiety’, bo po to się żenił, żeby mieć kobietę na każde żądanie.
– I rzeczywiście stosował wspomniane tabletki każdego dnia, niekiedy po 2 naraz. Sami koledzy pytali go, jak tak może, skoro żona nie jest w stanie spełnić jego oczekiwań. Na to odpowiadał: ‘Niech ona sobie płacze i jęczy, a ja i tak swoje zrobię, bom po to ją brał, żebym miał wygodę, a kobietę Pan Bóg na to stworzył, żeby była na każde zawołanie męża’.
– Któregoś dnia pogotowie zabrało Anielę w nocy. Lekarz stwierdził, że nie ma ratunku: gwóźdź się całkiem skrzywił, a obrzęk posuwał się gwałtownie naprzód. Aniela, żona owego okrutnika, zmarła na trzeci dzień”.

Trudno nie uznać, że wręczając swemu żywemu Obrazowi przykazanie: „Nie będziesz cudzołożył”, które nie może nie dotyczyć par narzeczeńskich – i z kolei godności współżycia w małżeństwie, Bóg dobrze wiedział, jakich broni wartości. Nie-posłuchanie Boga zapowiada świadomie przygotowywaną klęskę miłości w przyszłym małżeństwie.


Gdy w przyszłym małżeństwie rozsądek i sumienie nakażą nie szafować aktualnie zbyt rozrzutnie zdolnością wzbudzania życia, pozostają małżonkom, teoretycznie biorąc, trzy możliwości do wyboru:

a) całkowitego wyłączenia współżycia płciowego;
b) korzystania z metod naturalnych: przybliżonego wyznaczania, względnie lepiej: rozpoznawania okresów płodności i niepłodności;
c) trzecim rozwiązaniem jest podejmowanie współżycia niepełnego, stosowanie form zastępczych [petting, współżycie powściągnięte-carezza itp.], stosunki przerywane; sięganie po środki wczesnoporonne [wkładka; tabletki hormonalne; oraz prezerwatywa; nie ma środków nie-poronnych!].

Całkowite wyłączenie współżycia, niekiedy narzucone okolicznościami: rozłąką, wyjazdami, chorobą – bywa trudnym sprawdzianem miłości. Spotyka się pary małżeńskie, które z różnych względów podejmują współżycie niezwykle rzadko, nie mając żadnego kontaktu z sobą niekiedy przez szereg lat z rzędu, m.in. z powodu dużej łatwości zachodzenia w ciążę, a przy tym niemożności dalszego powiększania rodziny. Równocześnie zaś nie znają dobrze żadnej z naturalnych metod planowania rodziny; względnie żadnej nie ufają, bo żadnej dobrze poznać ... nie chcą!

Bóg nie stawia małżonków przed koniecznością całkowitego zaniechania pożycia! Po to wręcza im dar biologicznego rytmu płodności. Z tym że trzeba się go rozumem swoim – ale i decyzją swej wolnej woli – po prostu solidnie nauczyć. Nic nie zrobi się ‘samo’! Dzięki wiedzy o biologicznym rytmie płodności da się nietrudno rozpoznać, czy w dniu dzisiejszym poczęcie jest możliwe, czy z całą pewnością nie.

W pierwszej części poruszaliśmy już kwestię istotnej różnicy między stosowaniem antykoncepcji – a korzystaniem z metod naturalnych (zob wyż.: Akceptacja czy podeptanie struktury i dynamizmu aktu – z kontekstem). Stwierdzamy, że miłości godnej dwojga osób odpowiada tylko przystosowanie odniesień małżeńskich do biologicznego rytmu płodności.

Kierowanie się biologicznym rytmem płodności dla odłożenia poczęcia wymaga niepodejmowania zbliżeń w dniach możliwości poczęcia. Przystosowywanie się do rytmu płodności zakłada tym samym zdolność dobrowolnego, bez rozgoryczenia podejmowanego wyłączania współżycia przez szereg dni większości cyklów rozrodczego okresu życia kobiety. Nawiązują do tego wypowiedzi Jana Pawła II:

„Paweł VI, wiedziony głęboką intuicją mądrości i miłości, dał jedynie wyraz doświadczeniu tylu małżeństw, gdy w swej encyklice [tj. Humanae Vitae: 1968 r.] napisał: ‘Nie ulega żadnej wątpliwości, że rozumne i wolne kierowanie popędami wymaga ascezy, ażeby znaki miłości, właściwe dla życia małżeńskiego, zgodne były z etycznym porządkiem, co konieczne jest zwłaszcza dla zachowania okresowej wstrzemięźliwości’ ...” (FC 33).

Jan Paweł II nawiązuje zarazem do korzyści związanych z taką postawą:

„Jednakże to opanowanie, w którym przejawia się czystość małżeńska, nie tylko nie przynosi szkody miłości małżeńskiej, lecz wyposaża ją w nowe ludzkie wartości. Wymaga ono wprawdzie stałego wysiłku, ale dzięki jego dobroczynnemu wpływowi małżonkowie rozwijają w sposób pełny swoją osobowość, wzbogacając się o wartości duchowe. Opanowanie to przynosi życiu rodzinnemu obfite owoce w postaci harmonii i pokoju oraz pomaga w przezwyciężaniu innych jeszcze trudności: sprzyja trosce o współmałżonka i budzi dla niego szacunek, pomaga także małżonkom wyzbyć się egoizmu, sprzeciwiającego się prawdziwej miłości oraz wzmacnia w nich poczucie odpowiedzialności. A wreszcie dzięki opanowaniu siebie rodzice uzyskują głębszy i skuteczniejszy wpływ wychowawczy na potomstwo” (FC 33; por. HV 21).

Wstawiając małżonków w sytuacje nierzadko zachodzącej konieczności okresowego wyłączenia zbliżeń, Bóg nie tylko nie burzy miłości, lecz stwarza sposobność do wzrostu w czystości intencji przy przeżywaniu bliskości. Zachowywanie przykazań Boga, który jest Miłością, z całą pewnością odpowiada wielkości osoby i jej najgłębszym potrzebom (por. FC 34).

W nawiązaniu do sytuacji narzeczonych nasuwa się kolejna refleksja. Z doświadczenia niezliczonych par małżeńskich wynika, że niedochowanie czystości przedślubnej odbija się prędzej czy później niekorzystnie na późniejszym małżeństwie. Po ślubie mąż może przechodzić łatwo w szantaż, wypominając np. żonie: „Przed ślubem nie stawiałaś oporu; teraz musisz mi służyć, bo: Na co ja cię MAM !?”

Pisze mężatka z dużym stażem małżeństwa (ponad 20 lat pożycia i zaangażowanie w prace poradnictwa) – po przeczytaniu wcześniejszej redakcji niniejszych rozważań:

(20 kB)
PAN pozwolił przybyć z Indonezji do Wadowic, zobaczyć Bazylikę w której papież Wojtyła został ochrzczony, i stanąć do zdjęcia pamiątkowego pod pomnikiem Jana Pawła II. Jakaż Boża Łaska! 2016 r.

[List: 9.VI.1992] „Bardzo proszę, by Ksiądz uwzględnił takie zdanie: że zawsze po latach małżeństwa, mąż będzie żonie wypominał, jak się zachowywała w ‘tych’ sprawach przed ślubem. Nieraz jest to bardzo bolesne. Jakie to dziwne, że ci mężczyźni-mężowie zapominają, że właśnie oni byli tymi kusicielami, lub stroną zawsze ‘atakującą’. Teraz zaś wszystko to odwraca się przeciw kobiecie. Jest to nie tylko moje spostrzeżenie, ale i wielu koleżanek, które również mi o tym mówiły”.

Wyznanie to potwierdza zarazem, że chłopiec podświadomie oczekuje od dziewczyny reakcji kochającej, ale stanowczej. Jego prowokacyjne zachowanie i naleganie na dostęp do płci nie jest jeszcze nim samym! Jeśli dziewczyna ustępuje i przestaje być ‘mocna’ w pełnej miłości, ale i nieugiętej czystości, przegrywa zawsze przede wszystkim ona. Przegrywa doraźnie, grzesząc sama i biorąc na siebie najpierw grzech cudzy, a potem wyrzuty sumienia, łącznie z niesmakiem z tytułu popełnionego zła w oczach Bożych – i wobec siebie. W dalszej perspektywie przegrywa z powodu poniżających docinków męża, który siebie uniewinnia, a ją obarcza odpowiedzialnością za grzechy ich obojga, nie chcąc pamiętać, że sam do nich doprowadzał. W takich warunkach o wiele trudniej o cykliczne odkładanie pieszczot, gdy rozsądek, którym małżonkowie powinni miarkować spontaniczność miłości, nakaże nie podejmować dziś współżycia, i tym samym odłożyć intymne wyrazu czułości. Nieprzyzwyczajenie do trzymania się w ryzach przed ślubem staje się zapowiedzią konfliktów w małżeństwie.

Innymi słowy, ilekroć dziewczyna dopuszcza chłopca do zbyt daleko posuniętej intymności, sama sobie wytrąca argument na późniejsze życie małżeńskie. Niestety dziewczęta nie są łaskawe przyjąć tego do wiadomości. W małżeństwie narzekają, choć nie mają wtedy podstaw do uskarżania się, na brutalne i pijackie zachowanie mężów, jeśli ich życie przed ślubem upływało według nie-Bożego wzorca. Ustępstwa przed-ślubne w tym zakresie, a na swój sposób w sprawie alkoholu i tytoniu, stają się zapowiedzią tragedii miłości, którą ci dwoje ‘na zimno’ sobie ... planowali ...!

Męskość

Męskość, którą chciałby się przechwalać niejeden chłopiec, by wykazać wybrance potrzebę rozładowania swego napięcia, nie wyraża się bynajmniej w mnożeniu stosunków płciowych. Mit potężnej zdolności [potencji] seksualnej jest prymitywną zasłoną dymną, która maskuje właściwe zamierzenie mężczyzny. Przez chłopca przemawia nienasycony seksualizm pod mianem ‘miłości’, która nie widzi człowieka jako ukochanego „dla niego samego”, a zdominowana jest bożkiem ‘seksu’.

Do współżycia jako spółkowania nie potrzeba wykształcenia, ani miłości. Każdy debil też będzie umiał ‘odbyć’ stosunek. A i kwalifikacje naukowe nie przesądzają o stylu przeżywania wzajemnej bliskości. Zwierzenia mężatek ujawniają, że mąż z cenzusem naukowym, szanowany w gronie specjalistów, może traktować seks jako pole do ubliżającego jego własnej godności wyżywania się na żonie jako już tylko ‘tworzywie’. Jemu może nie przechodzić nawet przez myśl, by zdobyć się wtedy na uczucie i subtelność. Współżycie, choć stworzone dla kształtowania tajemnicy „dwoje jednym ciałem” w klimacie pobłogosławionej radości, może nie mieć nic wspólnego z jakąkolwiek miłością.

Niejedna żona uskarża się na upokorzenia, jakich doznaje przy pożyciu. Z jej wypowiedzi wynika, że wszelkie próby podsunięcia mężowi bardziej kochającego przeżywania intymności spełzają na niczym. Mąż nie chce słyszeć o żadnym ożywieniu w tej dziedzinie. Nie chce się domyśleć, jak bardzo żona oczekuje jakiegoś przejawu czułości, zdolnej wyrazić bodaj ślady więzi duchowej, nie zawężonej do sfery genitalnej. On zaś do tego jedynie zmierza: samego ‘odbycia’ stosunku. Zdąża tylko do podniecenia się oraz wyładowania przy pomocy potrzebnych do tego genitaliów ‘kobiety’, którą przypadkowo jest ... żona.
– Bywa, że kobieta ujawni takie autentyczne słowo męża, gdy próbuje mu wytłumaczyć, że „dziś nie, bo to dzień płodności. Nie chcę zgrzeszyć stosunkiem przerywanym, ani prezerwatywą”. On ma na to jedną tylko odpowiedź: „Jak cię nie kopnę, to zaraz polecisz na środek izby” !

Do współżycia i małżeństwa trzeba wewnętrznie dojrzeć. Podjęcie aktu zjednoczenia jest znakiem wielkim, którego nie można sprofanować. Jest to jednak znak kruchy. Wymaga pełni subtelności w miłości, by stał się środkiem do budowania, a nie burzenia tajemnicy „dwoje jednym ciałem”. Znaczy to jednak, że istotna rola w budowaniu przymierza miłości nie przypada współżyciu, lecz duchowym odniesieniom obojga. Jeśli miłość jako przyjaźń osób ma być w niedalekiej przyszłości podstawą spójni małżeńskiej, musi się to odnosić i do narzeczeństwa.

Męskość zarówno w narzeczeństwie, jak potem w małżeństwie, nie może polegać na ilości podjętych stosunków. Natarczywość chłopca, a potem męża, w domaganiu się stosunku, niekiedy po parę razy na dzień – lub skromniej: każdego dnia bez wyjątku, z ignorowaniem konieczności regulowania poczęć, jest wyrazem seksualnego dna i nie ma nic wspólnego z miłością.

Męskość to w pierwszym rzędzie wypracowana umiejętność przetrzymania budzącego się i samoistnie rozwijającego podniecenia. Ten jest mężczyzną z prawdziwego zdarzenia, kto wtedy pozostaje zwycięzcą. Znaczy to: nie przechodzić do działania – myślą czy uczynkiem, gdy się melduje przymus ciała. Męskość każe prze-czekać. Dobrą okazuje się na takie chwile prosta rada: trzymać się oburącz czegoś twardego-stabilnego, z rękami z dala od siebie.

(10 kB)
Krzyż Odkupienia człowieka: cena Boża – za ludzki grzech, by nikt kto zawierzy Synowi Człowieczemu i Synowi Bożemu zarazem, nie zginął, ale miał ... żywot wieczny (J 3,16).

W tak wypracowywanym panowaniu sobie samemu rozwija się miłość, o którą oboje zabiegają. Nie ma innej drogi do stawania się „dwoje jednym ciałem”, jak wypracowywanie tego ‘jedno’ najpierw na poziomie serca. Daru tego udziela Bóg tym, którzy otwierają się na Niego w zawierzeniu Jego Słowu.

Wszystko to dotyczy na swój sposób i dziewcząt-kobiet. I one muszą się nauczyć przeczekać budzącą się ciekawość oraz krytyczny zamęt w obliczu dylematu: udostępnić się, czy pozostać stanowczą – w imię tak dokumentowanej miłości? Taka dopiero postawa jest godna miłości. Uzdalnia do zwyciężenia popędowości, dopomagając chłopcu odnosić podobne zwycięstwo – mocą godności Bożego Obrazu. Dzieje się to nie ze smutkiem, ani skrytym rozżaleniem na Boga, lecz radośnie: jako szansy zdania próby miłości na tym etapie życia.

Kto chce, przyjmie przedstawiony tu styl wzajemnych odniesień. Punktem wyjścia do jego wypracowania jest zawierzenie Słowu tego Boga, który jest Miłością.

Z kolei zaś trzeba sobie uświadomić, że Słowo Boże nie jest czymś, czego bądź można posłuchać – bądź nie. Jest ono „nakazem Chrystusa do wytrwałego przezwyciężania trudności” (FC 34). A przecież Słowo to przenigdy nie wymusza jego stosowania.
– Z drugiej strony posłuszeństwo Słowu Bożemu ma zapewnienie radości w Duchu Świętym z odniesionego zwycięstwa (Ga 5,22; J 16,33).

Ozdobnik

Re-lektura: część III, rozdz.4b.
Stadniki, 9.XI.2013.
Tarnów, 12.VIII.2023.

(0,7kB)        (0,7 kB)      (0,7 kB)

Powrót: SPIS TREŚCI



D. USZANOWANIE WOLNOŚCI
Miłość cierpliwa
Miłość a wolność
Miłość anonimowa

E. WSPÓŁŻYCIE NIOSĄCE ZNIEWOLENIE
Zazdrość i zniewalanie tego drugiego
Zniewolenie siebie samego

F. LOSY PRZYSZŁEGO MAŁŻEŃSTWA
Okresowe wyłączanie współżycia w małżeństwie
Męskość


Obrazy-Zdjęcia

Ryc.1. Rodzina poety z czwórką dzieci
Ryc.2. Błogosławieni czystego serca. Tenny-Yoan, Indonezja
Ryc.3. Matka Teresa z Kalkuty: zawsze rozmodlona
Ryc.4. Pod pomnikiem Jana Pawła II w Wadowicach: pielgrzymi z Indonezji, 2016 r.
Ryc.5. W Krzyżu zbawienie