(0,7kB)    (0,7 kB)

UWAGA: SKRÓTY do przytaczanej literatury zob.Literatura


(26 kB)

M.   W WALCE O WIERNOŚĆ CHRYSTUSOWI AŻ DO PRZELANIA KRWI

(6.9 kB)

W śmiertelnej walce o dochowanie czystości ‘dla Chrystusa’

Na zakończenie długiego rozdziału o „Młodzieńczości w obliczu małżeństwa: sakramentu małżeństwa”  wypada przytoczyć jakiś jeden czy drugi przykład osób – zwłaszcza dziewcząt-kobiet, które walczyły i obroniły podarowanego im przez Trójjedynego skarbu dziewictwa i czystości. W pewnych wypadkach działo się to w śmiertelnej walce o zachowanie czystości ciała i duszy aż do przelania krwi w śmierci męczeńskiej – z motywu: „dla Chrystusa”.

Na przestrzeni wszystkich wieków, nie tylko epoki PO-Chrystusowej, ale zapewne i PRZED-Chrystusowej, każdy wiek mógłby przytoczyć wiele faktów dochowania wierności Bożemu przykazaniu VI czy IX – aż do przelania krwi własnej włącznie. Działo się to w bardzo częstych przypadkach w sposób nieoczekiwany, nagły.

Motywem było wtedy zawsze dochowanie wierności Bożemu przykazaniu, wyrytemu w sercu od zarania zaistnienia człowieka. W epoce po dokonanym Odkupieniu motyw dochowania wierności Bożemu przykazaniu był zwykle wyraźniej przeżywany jako świadectwo wierności Chrystusowi Odkupicielowi, Bożemu Oblubieńcowi-z-Krzyża. Było to dochowaniem wierności Chrystusowi za cenę nawet przelania własnej krwi, nierzadko wśród śmiertelnych zmagań z napastnikiem.

Znakiem zewnętrznym, iż motywem wiodącym było wtedy dochowanie wierności Bożemu Przykazaniu, stawała się postawa przebaczenia napastnikowi czy napastnikom zbrodni. Taka dopiero postawa staje się w takich wypadkach każdorazowo motywem uznania ginącej w takich okolicznościach dziewczyny-kobiety męczennicą.

Jest rzeczą znamienną, a tym bardziej zdumiewającą, jak łatwo chłopiec, młodzieniec czy nawet już dorosły mężczyzna, owładnięty, a raczej opętany bożkiem ‘seksu’, nie umie zdobyć się na spoglądanie na kobietę czy dziewczynę, nierzadko jeszcze młodą dziewczynkę – inaczej, jak tylko na żywy przedmiot dla nasycenia swej namiętności poprzez dzikie wyżycie się na jej dziewiczym ciele, ciele niemal jeszcze dziecięcym. Gdy zaś natrafi na jakikolwiek opór ze strony dziewczęcia i dochodzi do wniosku, że nawet użycie siły fizycznej nie zdoła złamać postawy zdecydowania ze strony tego dziecka-dziewczyny, przechodzi bez skrupułu do zamordowania tego kwiatu niewinności w dzikim szale zadawania jej na oślep ciosu za ciosem – aż do przekonania się, że ofiara już ... nie żyje.

Czy Trójjedyny, który umieścił tuż obok siebie, na drugiej Tablicy przykazań, przykazanie piąte: „Nie będziesz zabijał” oraz bezpośrednio po nim przykazanie szóste: „Nie będziesz cudzołożył” (Wj 19,13n; oraz: Mt 19,18; itd.) postąpił tak jedynie przypadkowo – bez głębszego zastanowienia?

Spostrzeżenie o tym przedziwnym zbiegu tych dwóch Bożych przykazań potwierdza się jakżeż często, a w naszej epoce tym bardziej, niemal z sekundy na sekundę. Bo i Dawid, który dopuścił się grzechu cudzołóstwa z Batszebą, żoną swego wysokiego oficera, wydał w okrutnie żenujących dla siebie okolicznościach wyrok śmierci na całkiem niewinnego jej męża Uriasza, Hetyty (zob. do tego wyż.: „Pożądliwość wzbudzona widokiem Batszeby” (2 Sm 11n).

A co dopiero powiedzieć o zgładzeniu życia milionów Poczętych i niebawem zabijanych przez małżonków i coraz innych partnerów seksualnych, którzy uprawiają ‘seks’ przy użyciu środków poronnych? Jak bardzo dosłownie i w tym zakresie łamanie przykazania VI-go: „Nie będziesz cudzołożył” – daje niemal natychmiastowy przerzut w postaci złamania przykazania V: „Nie będziesz zabijał” !

(10 kB)
Ten Krzyż, stojący w dużym mieście w Polsce północnej, ostał się mimo sprzeciwu ze strony niektórych mieszkańców. Tutaj widok tego Krzyża w otoczeniu drzew zaśnieżonych w zimie.

Wśród tysięcy przykładów kobiet-dziewcząt-dziewczynek, męczennic dziewictwa i czystości mniej lub więcej głośnych w skali światowej, pragniemy ukazać chociaż parę tego rodzaju przypadków. Staną się one być może zachętą dla dziewcząt, by nie godziły się na poniewieranie swoją godnością jako kobiety i dziewicy.

A z kolei by dziewczęta, poruszone przykładem męczeństwa, nauczyły się odnosić się do siebie samych z Bożym szacunkiem i wdzięcznością za podarowany sobie m.in. skarb dziewictwa.

Jednocześnie zaś każdorazowy taki przykład jest sygnałem głośno dźwięczącego alarmu pod adresem mężczyzn każdego przedziału wieku, że nie wolno spoglądać na kobietę okiem pożądliwości i roznamiętnienia! Mężczyzna, w tym także młodzieniec, nie może stać się dla dziewczyny – swojej czy obcej, „wilkiem”, lecz ma wykazać się przed nią rycerskością (por. wyż. przytoczony przykład: „Świadectwo związane z noszeniem Szkaplerza Najśw. Maryi Panny”). Nie wolno mu dopuścić do tego, żeby namiętność rządziła nim jak nie on, lecz ... ona chce.

Mężczyzna powinien wykazać się „panowaniem sobie samemu”, jakby to niejednokrotnie określał św. Jan Paweł II. Do dziewczyny i kobiety należy odnosić się zawsze z najwyższym dystansem nienaruszalnego szacunku, jednocześnie poczuwając się do obowiązku pracy nad sobą. Nie można dopuścić do sytuacji, żeby pożądliwość ciała miała ogarnąć ciało i duszę tak dalece, iżby ten człowiek utracił w jakimś sensie ‘rozum’. W takiej bowiem sytuacji dochodzi łatwo do tego, że w przypadku nie-poddania się dziewczyny-kobiety do dzikości roznamiętnionemu chłopcu-mężczyźnie, ten nie waha się użyć względem niej siły. A jak i to ‘nie pomoże’, zadaje opór stawiającej dziewczynie śmierć – zwykle wśród zadawanego jej bez opamiętania ciosu za ciosem.

Jak precyzyjnie świadczy to wówczas o tym, że dany młodzieniec, względnie już starszy mężczyzna, wcale nie szukał ‘miłości’, lecz dzikiego wyżycia się seksualnego na bezbronnej kobiecie, nierzadko ledwo z dzieciństwa wyrastającej dziewczynce.

W sensie dosłownym sprawdza się Boże ostrzeżenie z raju: „Wiedz dobrze, że z chwilą, gdy z niego [= z drzewa decydowania o tym, co winno być dobrem-złem, życiem-śmiercią] spożyjesz, niechybnie umrzesz” (Rdz 2,17).
– Treść tego Słowa Bożego powtórzy Paweł, Apostoł Narodów, nadając mu nieco inny wyraz zewnętrzny:
Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, a łaska przez Boga dana, to życie wieczne w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 6,23).

Pragniemy przedstawić chociażby tylko pobieżnie sylwetki ośmiu dziewczynek-dziewcząt, które złożyły życie swoje w obronie cnoty czystości. Oby takie dopełniające słowo na zakończenie niniejszego rozdziału, w którym mowa była o wielu nadużyciach i wypaczeniach w zakresie płciowości, zachęciło do przylgnięcia do Bożych oczekiwań i dochowania bezwzględnej wierności Trójjedynemu, nawet za cenę ofiary własnego życia.

Przedstawimy następujące postacie – błogosławionych, i jeszcze nie błogosławionych:

1. Błog. Karolina Kózkówna (1898-1914).
2. Św. Maria Goretti (1890-1902).
3. Anna Suppan (1891-1910).
4. Błog. Teresa Bracco (1924-1944).
5. Błog. S. Lindalva Justo de Oliveira (1953-1993).
6. Brigitte Irrgang (1943-1954).
7. Błog. Albertina Berkenbrock (1919-1931).
8. Josefina Vilaseca (1940-1952).
Podsumowanie. Wierność przykazaniu aż do ofiary życia.

(3.5 kB)

1. Błog. Karolina Kózkówna (1898-1914)

(2.8 kB)

Dzieciństwo – klimat religijny domu

(1.8 kB)
Karolina Kózkówna w młodszych latach swego życia

W rodzimych dziejach naszej Ojczyzny nietrudno znaleźć niejeden przykład bohaterskiej postawy dziewcząt i kobiet w obliczu mężczyzn, którzy napadali na nie – zwykle znienacka w złym zamiarze: wyżycia się seksualnego na ich ciele. Wiele z nich zginęło w takich okolicznościach w obronie czystości.

Niewiele tylko takich dziewcząt dostąpiło po śmierci chwały beatyfikacji czy kanonizacji. Jednym z najświeższych takich przykładów z jest polska Błogosławiona – Karolina Kózkówna. Dla przybliżenia sobie jej postaci skorzystamy ze zwięzłego opracowania internetowego jej życia i bohaterskiej śmierci, napisanego przez ks. Stanisława Hołodoka (http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/swieci/b_kozkowna.html). Opracowanie to uzupełnimy jednak szczegółami zaczerpniętymi z szeregu innych skrótowych prezentacji internetowych Błogosławionej Karoliny.


UWAGA. Z opracowań internetowych o Błog. Karolinie Kózkównej, z których tutaj skorzystano, zob. m.in.:
1) http://www.bryk.pl/teksty/liceum/pozosta%C5%82e/religia/14368-b%C5%82ogos%C5%82awiona_karolina_k%C3%B3zk%C3%B3wna.html – „Błogosławiona Karolina Kózkówna” – (uw.: brak nazwiska autora)
2) http://adonai.pl/rcs/?id=2 – ks. Krzysztof Bochenek: „Bł. Karolina Kózka (1898 - 1914)”
3) http://www.krakow.ksm.org.pl/formacja/bl--karolina-kozkowna---patronka-ksm-u – Bogusława Ceklarz: „Bł. Karolina Kózkówna – patronka KSM-u”
4) http://misjonarz.info/bl_karolina.php – ks. Radosław Pawłowski, CM misjonarz św. Wincentego á Paulo: „Bł. Karolina Kózkówna”.


Karolina przyszła na świat 2 sierpnia 1898 r. w miejscowości Wał-Ruda (diecezja tarnowska) w ubogiej rolniczej rodzinie Jana Kózki i Marii z domu Borzęckiej. Karolina była czwartym dzieckiem wśród jedenaściorga dzieci tej rodziny. Ochrzczona została w 5 dni po przyjściu na świat w kościele parafialnym w Redłowie.

Rodzice Karoliny byli ludźmi głębokiej wiary. W ich rodzinie pielęgnowano tradycje religijne i obyczajowe. Styl życia był raczej surowy, pracowity i przepojony pobożnością. Dzieci wraz z rodzicami uczęszczały regularnie w niedziele i święta do kościoła na Mszę świętą i stosunkowo często przystępowały do spowiedzi i Komunii świętej. Codziennie odmawiano wspólnie „pacierz”, śpiewano „Godzinki o Najświętszej Maryi Pannie”, w niedziele Wielkiego Postu wraz z sąsiadami odprawiano w domu nabożeństwo „Gorzkich Żali” z powodu dużej odległości do kościoła. W okresie Bożego Narodzenia ojciec urządzał w domu szopkę, przy której niemalże każdego wieczoru śpiewano kolędy i pastorałki.

W domu Karoliny często gromadzili się sąsiedzi, by posłuchać artykułów z czasopism religijnych, żywotów świętych i Pisma świętego. Funkcję odczytywania artykułów itd. przejmowała często Karolina. Wielkim poważaniem wśród mieszkańców wsi cieszył się wuj Karoliny – Franciszek Borzęcki. Upowszechniał on w parafii kult Najświętszego Serca Pana Jezusa, przewodniczył wiejskim nabożeństwom majowym i październikowym i zachęcał do czytelnictwa katolickiego. Sam też prowadził niewielką wypożyczalnię książek, z której korzystała również Karolina.

(10.9 kB)
Zdjęcie klasy. Zaznaczona jest głowa Karoliny - z tyłu kierownika szkoły, w czerwonym kółku.

Życie Karoliny przebiegało prosto i zwyczajnie, podobnie jak życie wielu jej wiejskich koleżanek. W latach 1906-1912 ukończyła Karolina miejscową szkołę podstawową z wynikiem celującym, potem uczestniczyła przez rok w kursach, które poszerzały jej wiedzę zdobytą w sześcioletniej szkole podstawowej. Zachowały się niektóre zdjęcia z Karoliną. Na jednym z nich widnieje stojąc tuż przy kierowniku szkoły – Franciszku Stawiarzu. Karolina miała wyraziste rysy oraz twarz harmonijną. Czoło położone wysoko, a bujne włosy kasztanowe czesała do tyłu. Twarz miała miłą, pociągającą. Na twarzy widać plamki piegów. Przewyższała swoje rówieśniczki budową ciała i wzrostem.
– Ci którzy ją znali, wyrażali się o niej, że był to prawdziwy anioł. Uważano ją za najpobożniejszą z dziewczyn. Jej życie na co dzień w pełni uzasadniało wymienione cechy.

Gdy miała 16 lat, przyjęła Karolina Sakrament Bierzmowania. Uroczystość ta odbyła się w kościele parafialnym w Zabawie, do którego w międzyczasie przydzielona została jej wieś rodzinna. W życie religijne swojej parafii angażowała się Karolina całym sercem. Należała do ‘Apostolstwa Modlitwy’, była zelatorką ‘Koła Żywego Różańca’. Dziewczęta z poszczególnych Róż kolejno dbały o porządek w kościele parafialnym. Często też brała Karolina udział w pielgrzymkach na odpusty do Odporyszowa, Bielczy, Zaborowa i Tuchowa. Marzyła o odbyciu pielgrzymki do Kalwarii Zebrzydowskiej i w tym celu zbierała swe drobne oszczędności.

O Karolinie zachowała się m.in. następująca notatka: „Jako dorastająca dziewczyna wyróżniała się wśród rówieśnic skromnością w postawie i w całym zachowaniu. Choć lubiła ubrać się ładnie w niedzielę, nie przywiązywała zbytniej wagi do strojów ani innych rzeczy, które pochłaniają uwagę dziewcząt w jej wieku. Pragnęła służyć Bogu w dozgonnym dziewictwie” (J. Białobok).

Trzeba też podkreślić, że od dzieciństwa lat ciężko pracowała, pomagając matce w zajęciach domowych i na roli. Przy nadarzającej się okazji chętnie najmowała się też do pracy w dworze lub w innych gospodarstwach, by wesprzeć w ten sposób materialnie swych rodziców.

(2.2 kB)

Wojna Światowa w 1914 i zbliżające się wojska rosyjskie

Nadszedł rok 1914. Wybuchła Pierwsza Wojna Światowa. Austria wycofała się, a coraz dalsze tereny zajmowane były przez oddziały wojsk rosyjskich. Do Tarnowa wkroczyły pierwsze patrole kozackie 10 listopada 1914 r. Dnia 15 listopada zajęty został Radłów, a w dwa dni później Zabawa oraz Wał-Ruda. Mieszkańcy Wał-Rudy poznali już okropności wojny i zdawali sobie sprawę, co to znaczy przesuwanie się linii frontu, łącznie z rekwizycjami majątku i dobytku oraz niepewnością co do własnego dalszego losu. Nadchodziły też niebawem wieści, iż żołnierstwo rosyjskie gwałci kobiety i dziewczęta. Wiele kobiet uciekało w obawie przed żołnierzami, szukając bezpiecznego schronienia. Bała się również Karolina, jak zresztą wszyscy w domu Kózków.

Dnia 16 listopada przystąpiła Karolina jeszcze 0 do spowiedzi świętej. Była to ostatnia spowiedź w jej życiu. Przystąpiła do niej jakby przeczuwając zbliżające się dla niej niebezpieczeństwo. Przyjęta potem Komunia świętą stała się jej wiatykiem: umocnieniem na drogę jej ostatecznego zmagania o wierność Chrystusowi.
– Następnego dnia: 17 listopada, Karolina w sam raz szyła na maszynie, gdy do domu Kózków wszedł carski żołnierz. Przestraszona schowała się za piec – i żołnierz odszedł.

(2.2 kB)

18 listopada 1914: ostatni dzień życia Karoliny

Nadszedł ostatni dzień życia Karoliny: 18 listopada (1914 r.). Do wsi przybył tym razem inny pojedynczy żołnierz rosyjski. Trudno powiedzieć o nim coś więcej. Nie wiadomo nawet, jakiej był narodowości. Wszedł m.in. do domu Gulików, skąd chciał zabrać ze sobą 13-letnią dziewczynę. Zamiar ten jednak mu się nie powiódł, więc udał się do domu Kózków.

Tymczasem w rodzinie Kózków zaistniał tego dnia święty spór. Mianowicie w kościele w sąsiedniej Zabawie odprawiała się w sam raz nowenna ku czci św. Stanisława Kostki. Na tę nowennę bardzo chciała pójść matka, ale również Karolina. Karolina jak gdyby przeczuwając trudną próbę swego życia, rzekła do matki: „Wolałabym iść do kościoła, bo tak się czegoś dzisiaj boję”. Przemogły jednak argumenty matki: do kościoła wybrała się matka. Okazało się, że i matka miała jakieś niedobre przeczucie. Stanowczo zabroniła Karolinie wyjść gdziekolwiek, sądząc, że bezpieczniej będzie, gdy Karolina zostanie w domu. Na nowennę poszła więc sama – wraz z młodszą córką Teresą. Tak się też stało. Matka udała się do kościoła, Karolina zaś pozostała w domu razem z ojcem, siostrą Rozalią i malutkim braciszkiem Władysławem w kołysce.

Jak wspomniano, tego dnia, 18 listopada, rankiem po domach zaczął chodzić inny carski żołnierz. Gdy to zauważyła 13-letnia Maria Gulig od sąsiadów, pobiegła ostrzec Karolinę. Ta przestraszona, ale opanowana, być może uspokojona słowami matki, z którą poprzednio stoczyła spór o to, kto ma się udać do kościoła, stała teraz przed domem. Nasuwa się analogia z opisu pojmania Jezusa w Ogrójcu: Jezus sam wyszedł naprzeciw kohorcie, która miała go pojmać: „Jezus ... wyszedł naprzeciw i rzekł do nich: ‘Kogo szukacie’ ...” (J 18,4).

Około godz. 9-tej ów carski żołnierz wszedł do domu Kózków. Zaczął zadawać bezsensowne pytania o ruchy wojska austriackiego. Ojciec usiłował poczęstować go chlebem, masłem, śmietaną, ale żołdak wszystko to odtrącił. Widząc to, Karolina próbowała wymknąć się z mieszkania. Żołnierz jednak zastawił wyjście, przytrzymując nadto drzwi za klamkę. Chwyciwszy następnie Karolinę za rękę, kazał jej oraz ojcu ubrać się na drogę, rzekomo do komendanta, mówiąc przy tym do Karoliny: ‘Ładna jesteś, ty mi drogę pokażesz’ ! Nie pomogły błagania ojca, aby zostawił w spokoju Karolinę i pozwolił jej zostać przy młodszych dzieciach. Karolina zdążyła tylko spojrzeć jeszcze po raz ostatni na obraz Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Zarzuciła na siebie prędko kurtkę od brata i chusteczkę na głowę i musiała wraz z ojcem wyjść z żołnierzem z domu.
– Pozostawiona sama w domu Rozalia wyszła na dwór, wołając z płaczem: „Tato wróć! Karolino wracaj” ! Żołnierz odwrócił się i pogroził dziewczynce pięścią.

Wyszedłszy z domu, ojciec i Karolina skierowali się ku wsi w nadziei, że w razie niebezpieczeństwa łatwiej tam będzie o ratunek. Jednakże żołnierz wskazał ruchem ręki las jako kierunek ich drogi. Zarówno ojciec, jak Karolina tłumaczyli, że nie znają drogi. Wywołało to jednak tym większą złość żołnierza.
– Pierwszy odcinek drogi po wyjściu z domu do skraju lasu mógł liczyć 175-195 metrów. Ojciec i Karolina szli z oporem: żołnierz zmuszał ich do przyspieszenia kroku. Wkrótce po wejściu w las, żołnierz przyłożył ojcu lufę karabinu do głowy i kazał mu wrócić do domu. Ojciec upadł przed żołnierzem na kolana i błagał go, że on sam pójdzie z nim, a Karolina niech wróci do domu. Również Karolina prosiła: „Tato, nie odchodź”. Prośby jednak na nic się nie zdały i sterroryzowany ojciec, oszołomiony szybkością następujących po sobie wydarzeń, zawrócił, udając się szybko do swego szwagra Macieja Głowy. Przyszedłszy do niego, nie mógł wykrztusić z siebie słowa. Mówił nieskładnie: „W lesie... Karolina... żołnierz ...”.

(2.2 kB)

Karolina sama z żołnierzem

(9.2 kB)
Obraz beatyfikacyjny Błogosławionej Karoliny Kózkównej. Widać symbole dziewictwa, w lewym ręku trzyma Błogosławiona chustkę, jaką miała na głowie gdy żołnierz zmusił ją do pójścia z sobą.

Drugi odcinek, już w głębi lasu, wynosił ok. 250 m. Karolina została w tej chwili zupełnie sama z rozwścieczonym żołnierzem, który siłą prowadził ją przez las. Żołnierz był uzbrojony w karabin przewieszony przez lewe ramię. Popychał on prawą ręką Karolinę, którą zmuszał do pójścia przed sobą. Ten etap zmagań Karoliny z carskim żołnierzem obserwowało dwóch chłopców ukrytych w lesie. Byli to Franciszek Zaleśny oraz Franciszek Broda. Opowiadali oni to co widzieli z ukrycia, jak żołnierz pędził przed sobą dziewczynę, która stawiała mu opór i broniła się silnymi ciosami, usiłując zawrócić z drogi. Ich relacja spowodowała ogromne poruszenie na całej wsi. Ci dwaj chłopcy zeznawali później w procesie beatyfikacyjnym Karoliny. Według ich zeznań walka toczyła się w ten sposób, że oboje szli bardzo powoli, gdyż żołnierz popychał Karolinę, podczas gdy ona opierała się i wciąż próbowała uciec.

Ostatni etap męczeństwa odbywał się już bez świadków. Odcinek ten biegł od rowu leśnego najpierw prosto, ścieżyną leśną. Karolina znalazła się w miejscu, gdzie rozciągała się szeroka droga leśna idąca prosto, a od niej w prawo biegła wąska ścieżka. Na lewo był teren podmokły pokryty drzewkami i krzakami tak, że dziewczyna miała trzy drogi ucieczki. Wybrała podmokły gąszcz leśny. Ludzie potem opowiadali, że widocznie chciała się ratować biegnąc w stronę ojcowskiego pola w nadziei, że ktoś tam będzie i ją uratuje. W linii falistej liczył ten odcinek około 810 metrów. W lesie Karolina zgubiła trepki i kurtkę.

W pewnej chwili Karolina wykorzystała moment nieuwagi żołnierza i rozpoczęła ucieczkę. Po kilkuset metrach pościgu rozwścieczony i zmęczony żołnierz postanowił ją zabić. Zaczął zadawać jej ciosy mieczem. Liczne rany na jej ramionach i na jej ciele świadczyły o ciężkiej walce Karoliny w obronie czystości, a zarazem o jej wielkim cierpieniu. Kilkakrotnie została cięta szablą, jednakże wyrywała się oprawcy i uciekała w stronę wsi przez bagna. Ten odcinek liczył około 58 metrów. Karolina była wyczerpana do ostateczności ciężką walką z żołnierzem, upływem krwi, bólem i ucieczką. Jej młode życie zostało przerwane ostrzem bagnetu, którym żołnierz dobił swoją ofiarę. Karolina po chwili padła, zalana krwią własną, oddając swą duszę Bogu.

(2.2 kB)

Poszukiwanie i znalezienie Karoliny

Gdy wiadomość o uprowadzeniu Karoliny dotarła do miejscowego proboszcza – ks. Mendrali, ten natychmiast wysłał do lasu grupę ludzi na poszukiwanie Karoliny. Sam zaś udał się osobiście z protestem do komendy wojsk rosyjskich, aby tam złożyć zażalenie w związku z wydarzeniem. Do poszukiwań Karoliny przydzielono kilku żołnierzy. Dowództwo wojskowe przekazało – jak zapewniano – meldunki do okolicznych posterunków. Wszystko jednak było na próżno: poszukiwania nie przyniosły żadnego rezultatu.

Nietrudno sobie wyobrazić, co w tym czasie przeżywała rodzina Kózków. Dom ich został okryty żałobą. Matka zarzucała sobie, że nie puściła Karoliny do kościoła. Ojciec zaś nie mógł sobie wybaczyć, że zostawił Karolinę samą z żołnierzem. Początkowo nie było jasne, czy Karolina żyje, czy jedynie została uprowadzona. Wszyscy przeżywali w tym czasie najczarniejsze chwile. Za każdym skrzypnięciem drzwi podrywano się ze słowami pełnymi nadziei: „Karolina wraca”. Ona jednak już nie wróciła. Maria Kózkowa, matka, czyniła wyrzuty mężowi, mówiąc, że raczej dałaby się porąbać, niż by miała opuścić Karolinę. Jednakże mieszkańcy wioski nie obwiniali ojca. Znając go wiedzieli, że uczynił to w najwyższym przerażeniu, niemal nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje. On sam przeżywał wszystko podwójnie boleśnie i jakby nie mogąc znaleźć innego wytłumaczenia dla zaistniałych wydarzeń, zwykł mawiać do końca życia: „Tak się stało – Bóg tak chciał”.

Ciało Karoliny znalazł przypadkowo po przeszło dwóch tygodniach, dnia 4 grudnia, jeden z mieszkańców wioski – Franciszek Szwiec. Zbierał on w lesie drwa, i tak natknął się na martwe ciało Karoliny. Znajdowało się ono po przeciwnej stronie lasu, a więc nie tam, gdzie Karoliny poszukiwano, lecz na trzęsawisku w odległości zaledwie kilkudziesięciu metrów od otwartego pola. Karolina leżała około 100 metrów od lasu, a kilometr od miejsca, skąd zawrócił ojciec. Sama Karolina leżała na wznak, z prawą dłonią zaciśniętą, wspartą na łokciu drugiej ręki i skierowaną ku górze. Lewa ręka, ściskająca chustkę w zaciśniętej pięści, leżała na ziemi. Pod głową i barkami znajdowała się kałuża zamarzniętej i wsiąkłej w ziemię krwi. W pewnej odległości znaleziono porzucone buty Karoliny, a jeszcze dalej kurtkę. Karolina sądziła być może, że ułatwi jej to ucieczkę.

Franciszek Szwiec udał się natychmiast z bolesną nowiną do domu Kózków. Wykrztusił ze siebie tylko: „Córkę wam znalazłem. Leży zabita w lesie”. Ojciec powtarzając: „Zabita, zabita”, zaprzągł zaraz konia do wozu i pojechał do lasu wraz z kilkoma sąsiadami, aby przywieźć martwe ciało dziewczyny. Powiadomiono o tym także proboszcza. Widok zmasakrowanej Karoliny był wstrząsający. Jak dopiero co wspomniano, w ułożeniu zwłok było coś szczególnego. Skostniałe ciało leżało na wznak: prawe ramię łokciem wsparte o ziemię, z zaciśniętą dłonią, skierowaną ku górze; lewa ręka leżała na ziemi, ściskając chustkę z głowy. Przywiezione ciało zostało wniesiono do domu, w którym się urodziła i mieszkała przez krótkich 16 lat swego życia.

Proboszcz polecił zbadanie zwłok pod kątem zadanych ran i dziewictwa. Od razu wytworzyła się opinia, że to „męczennica w obronie czystości”. Proboszcz zwrócił się do Kurii w sprawie pogrzebu informując, że panuje powszechne przekonanie o świętości Karoliny i jej męczeństwie. Na razie jednak zdecydowano pochować Karolinę w zwyczajnym grobie w ziemi na cmentarzu parafialnym.

Można by dodać refleksję: Karolina dojrzała przez lata swojego dzieciństwa i wczesnej młodzieńczości do złożenia tak trudnego świadectwa swej wierności Chrystusowi. Żyła Eucharystią, gorliwie ukochała Maryję i Serce Jezusa, udzielała się czynnie w katechizacji dzieci, a nawet w dziele Ewangelizacji dorosłych. Znamienne jest świadectwo, jakie o niej zanotował J.Białobok: „... Pragnęła służyć Bogu w dozgonnym dziewictwie”. Bóg przyjął ofiarę jej życia. Jej przelana krew męczeństwa owocuje po dziś dzień stałą zachętą dla wielu młodzieńców i panien do pozostawania w wierności Bożemu Słowu nawet za cenę własnego życia.

(2.2 kB)

Pogrzeb Karoliny – kult – beatyfikacja

Pogrzeb, który odbył się w niedzielę 16 grudnia 1914 r., przybrał charakter prawdziwej manifestacji patriotyczno-religijnej. Pomimo trwających działań wojennych zgromadził ponad trzy tysiące ludzi. Ks. Proboszcz w czasie ceremonii pogrzebowej trzykrotnie dał wyraz swemu przekonaniu o świętości jej życia i męczeńskiej śmierci w obronie niewinności. Niezależnie od opinii Proboszcza, sami mieszkańcy dawali świadectwo życiu Karoliny w przekonaniu, iż Karolina w swym życiu nie popełniła chyba nawet grzechu lekkiego, a jej cnoty nosiły znamię heroiczności.

Pogrzeb Karoliny stał się zatem wielką manifestacją patriotyzmu, ale tym bardziej przekształcił się w pierwszy akt kultu Karoliny, który miał z czasem stawać się coraz powszechniejszy. Chociaż jednak ten prywatny kult rozpoczął się właściwie od razu po śmierci Karoliny, na jej wyniesienie na ołtarze trzeba będzie poczekać ponad 70 lat.

W drugą rocznicę męczeństwa postanowiono upamiętnić miejsce, w którym Karolina oddała swoje życie. Tuż koło miejsca znalezienia ciała młodej męczennicy umieszczono liczący 6 m krzyż dębowy z marmurową tablicą: „Ku pamięci szesnastoletniej Karoliny Kózkównej zamordowanej 18.XI.1914 r. – rodzice”. Poniżej umieszczono jeszcze wiersz ks. P. Wieczorka.

Zamiast posagu ufundowali jej rodzice pomnik nagrobny, który za wolą bpa Leona Wałęgi stanął na cmentarzu przykościelnym. Przedstawia on figurę M. B. Niepokalanie Poczętej. Zarówno krzyż w lesie, jak i figurę M. B. ustawiono 18.XI.1916 roku. W rok później zwłoki Karoliny przeniesiono z cmentarza grzebalnego na cmentarz przykościelny. Ciało męczennicy umieszczono w grobowcu wybudowanym przy figurze M. B. w specjalnej metalowej trumnie. Temu żałobnemu nabożeństwu przewodniczył bp Leon Wałęga, który zaznaczył wprawdzie, że nie przyjechał kanonizować Karoliny, bo to należy do papieża, ale pragnie oddać cześć jej cnocie.

(10.2 kB)
Kamień i Krzyż obok: w tym miejscu Karolinę znaleziono - po bezskutecznym szukaniu jej, żywej czy umarłej, przez dni poprzedzające.

Ważnym przejawem kultu Karoliny byty utwory literackie jej poświęcone. Nie ulega wątpliwości, że Karolina od razu „zauroczyła” wielu twórców, poetów i kompozytorów... Można więc powiedzieć, że ten prywatny kult Karoliny przygotował powoli starania o jej beatyfikację.

Bardzo ważną sprawą przy procesie beatyfikacyjnym jest zebranie wiarygodnej dokumentacji. Zeznania w sprawie beatyfikacji Karoliny rozpoczęto zbierać natychmiast po jej pogrzebie, nic więc dziwnego, że dokumentacja w tej sprawie jest bardzo szczegółowa i bogata. Oficjalne starania o beatyfikację Karoliny przerwane zostały nagłą śmiercią bpa Franciszka Lisowskiego, a później wybuchem II Wojny Światowej. Do procesu informacyjnego na szczeblu diecezjalnym doszło dopiero za bpa Jerzego Ablewicza, który jako osobisty czciciel Karoliny był przekonany o jej świętości. Proces diecezjalny zakończono w 1967 roku. Wszystkie dokumenty przekazano wtedy do Rzymu. Do działania przystąpiła Kongregacja do Spraw świętych. Wreszcie po prawie 20 latach, dnia 30.VI.1986 r., w uroczystość świętych Pierwszych Męczenników Kościoła Rzymskiego, Ojciec święty Jan Paweł II stwierdził uroczyście męczeństwo Karoliny Kózka. Droga do beatyfikacji była otwarta.

Beatyfikacja Karoliny Kózkównej nastąpiła w rok później, podczas Trzeciej Pielgrzymki Jana Pawła do Polski (1987 r.). Mianowicie dnia 10 czerwca 1987 r. podczas Mszy św. beatyfikacyjnej w Tarnowie, Jan Paweł II wyniósł 16-letnią Karolinę do czci Ołtarzy. W swej homilii Jan Paweł II oddał hołd nowej Patronce Polskiej Ziemi. Stwierdził, że Karolina swoim życiem i swoją śmiercią przemawia przede wszystkim do ludzi młodych: „Do dziewcząt i chłopców. Do mężczyzn i kobiet. Mówi o wielkiej godności kobiety: o godności ludzkiej osoby. O godności ciała, które wprawdzie na tym świecie podlega śmierci, jest zniszczalne, jak i jej młode ciało uległo śmierci ze strony zabójcy, ale nosi w sobie – to ciało, zapis nieśmiertelności, jaką człowiek ma osiągnąć w Bogu wiecznym i żywym, osiągnąć przez Chrystusa”.

(3.5 kB)

2. Św. Maria Goretti (1890-1902)

(2.8 kB)

Skrajne warunki życia rodziny

Jedną z szczególnie znanych młodocianych Świętych, które obroniły czystości w obliczu ogniowej próby o wierność Bożemu przykazaniu, jest św. Maria Goretti. Skorzystamy z prezentacji jej życia i męczeńskiej śmierci, napisanej przez René Lejeune pt.: „Św. Maria Goretti (1890-1902) – Dziewica i Męczennica” (zob. na poniżej podanej stronie internetowej, pod nr ‘1’: http://voxdomini.com.pl/sw/sw53.html). Uzupełnimy jednak to opracowanie szczegółami zaczerpniętymi z innych dostępnych źródeł internetowych.

(8.5 kB)
Dom w którym wynajmowała rodzina Gorettich mieszkanie. Jest to dom położony z prawej strony widza. Z zewnętrznej strony muru widać schody prowadzące na pierwsze piętro: tam mieszkała rodzina Gorettich. Tam też doczołgała się Maria po zadaniu jej tak wielu ciosów nożem: zobaczył to pracujący na klepisku ojciec Alessandra, który w tym czasie zabarykadował się w swym pokoju, sądząc że Maria już nie żyje.

UWAGA. Ze stron internetowych poświęconych św. Marii Goretti, zob. np.:
1) http://www.voxdomini.pl/sw/sw53.html – René Lejeune, „Św. Maria Goretti (1890-1902) – dziewica i męczennica”
2) http://www.wierze.fora.pl/swieci-i-blogoslawieni,31/swieta-maria-goretti,279.html – „Święta Maria Goretti - dziewica i męczennica”
3) http://www.wielkie-serce.alleluja.pl/tekst.php?numer=22526 – Louis Couette Stella Maris, nr 327 (6/97): „Święta Maria Goretti: Raczej umrzeć niż zgrzeszyć”
4) http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/swieci/s_goretti.html – Ks. Stanisław Hołodok, „Święta Maria Goretti”
5) Istnieje wiele innych stron poświęcony św.Marii Goretti w innych językach: włoskim, angielskim, francuskim ...
6) Po niem.: http://elsalaska.twoday.net/stories/31628815/ – Gedenktag der Hl. Maria Goretti., Elsas Nacht(b)revier.


Rodzicami świętej byli Luigi Goretti oraz Maria Assunta Angiolina Ida Carlini. Małżonkowie, którzy pobrali się w 1886 r., byli ludźmi prostymi, ubogimi, ale bogatymi żywotną więzią z Bogiem – i Maryją.

Luigi był postacią niemal biblijną: mężem sprawiedliwym i żyjącym w bojaźni Bożej. Uprawiał kawałek ziemi, z której każdego roku dosłownie wyrywał coś, aby wyżywić swe dzieci.
– Jego małżonka Maria Assunta, którą wszyscy nazywali ‘Mamma Assunta’, była przysłowiową „niewiastą dzielną”, której wzór podaje w Starym Testamencie Księga Przysłów (por. Prz 31,10). Łączyła ona w swym życiu cnotę męstwa i stanowczości z cnotą dobroci, łagodności i pokory. Od wczesnego rana do późna w nocy miała w ręku krosno, grabie, lub wykonywała inne prace, dbała o dom, karmiła dzieci, modliła się ....

Pierwsze ich dziecko, syn, zmarło mając 10 miesięcy. Niebawem urodził się ich drugi syn, Angelo. Jako młody chłopak pomagał rodzicom w pracach na polu. Później osiedlił się w Ameryce (zmarł w 1965 r.).
– Rodzina Goretti przeniosła się w tym czasie w okolice bliżej miasta w Pregiagna, gdzie Luigi pracował na wydzierżawionym polu. Tam właśnie przyszła w ich ubogim domku na świat ich córka Maria, późniejsza święta. Urodziła się ona 16 października 1890 r. Już następnego dnia została ochrzczona w kościele parafialnym św. Piotra de Corinaldo. Była to wioska położona wysoko, na wyżynie wciąż wystawionej na silne powiewy wiatru – pomiędzy górami Nevalo i Cesano, na południu od Ancony.

Mieszkańcy tej wioski otaczali wielką czcią swoją patronkę – Maryję jako Królową Męczenników. Dziewczynce nadano imię Maria Theresia. Matką chrzestną była jej ciocia Pasqualina Goretti. Rodzina liczyła wtedy już czwórkę dzieci. Matka Assunta liczyła wtedy 35 lat, a ojciec Luigi 41 lat. Łącznie wydała Mamma Assunta na świat siedmioro dzieci.

Rodzina Goretti żyła wciąż niemal na skraju nędzy. A przecież panował tam zawsze pokój i Chrystusowa radość. Wszyscy byli szczęśliwi mimo ubóstwa. Była to prawdziwie rodzina świętych. Maria Teresa została świętą męczennicą w obronie czystości. Jej siostra Teresa zostanie kiedyś Misjonarką Franciszkanką Maryi.

Marię wołali wszyscy pod imieniem „Marietta”. Nie uczęszczała ona nigdy do szkoły: rodzina było zbyt uboga. Wszystkiego nauczyła swą córkę przede wszystkim jej matka Assunta, poczynając od podstawowych modlitw: Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Wierzę w Boga. Przede wszystkim zaś wpoiła Marii miłość do modlitwy Różańcowej. Matka Assunta wdrażała ją też w zrozumienie podstaw wiary i cnót.

Tak więc Maria klękała od najwcześniejszego dzieciństwa do modlitwy razem z siostrami i braćmi oraz rodzicami, by odmawiać Różaniec, litanię oraz modlitwę św. Bernarda: „Pomnij o Najdobrotliwsza Panno Maryjo ...” i inne modlitwy.
– Na krótko przed ukończeniem 6 roku życia Maria przyjęła Sakrament Bierzmowania (4 października 1896 r.) z rąk biskupa Senigalla w kościele parafialnym w Corinaldo. Do przyjęcia tego sakramentu przygotowała ją matka, a potem także miejscowy proboszcz. Jak potężne musiało być działanie Ducha Świętego w sercu małej Marii! Uwidoczniało się to w jej życiu na co dzień. Bóg umacniał ją i przygotowywał do złożenia za niewiele lat najwyższego świadectwa wierze (por. Rz 16,26) i przebaczającej miłości!

W miarę jak dzieci wzrastały, ich apetyty stawały się coraz większe. Ojciec rodziny – Luigi nie był w stanie wyżywić rozrastającej się rodziny. Był on niemal chory, gdy widział łzy dzieci, które płakały, bo były głodne. Każdego wieczoru wznosiły się błagalne modły ku krzyżowi świętemu, który wisiał na ścianie małej, czystej kuchni. Assunta dbała o niego jak o klejnot.

(6.1 kB)
Rysunek Marii. Nie dochowały się żadne zdjęcia Marii: rodziny nie było stać na robienie zdjęć. Obrazy przedstawiające Marię zostały wykonane dopiero po jej męczeńskiej śmierci.

Pewnego dnia przechodził przed ich domkiem włóczęga. Assunta dała mu garść kasztanów. Pomimo wielkiego własnego ubóstwa dzieliła się z bliźnimi jedzeniem. Czy przejście tego włóczęgi było znakiem Bożej Opatrzności? Włóczęga opowiadał rodzinie o opuszczonych fermach na żyznych ziemiach wokół Rzymu. Pytał: czemu nie zejdziecie z tych niegościnnych gór na równinę, która by wam pozwoliła, choć za cenę ciężkiej pracy, zdobyć jakiś dostatek?

Gdy włóczęga się oddalił, Assunta i Luigi zaczęli zastanawiać się nad jego sugestią. Powstał problem: jak znaleźć pieniądze na przeprowadzkę? Przede wszystkim zaś Assunta była bardzo przywiązana do swego domku i kawałka ziemi. Jednakże łzy dzieci, które wstawały od stołu głodne, przywoływały małżonków do twardej rzeczywistości. Włóczęga mówił im o wiejskich gospodarstwach wokół Rzymu, w których on sam też pracował u księcia Mazzoleni, wielkiego właściciela ziemskiego. „To prawdziwy raj” – dodał na odchodne. Luigi nie miał wątpliwości. Trzeba było tylko przekonać małżonkę. W końcu oboje zdecydowali się na stawienie czoła rysującej się przygodzie. Sprzedali dom i pole i wyruszyli w drogę, licząc na pomoc Niepokalanej.

Decyzja ich była ponadto umotywowana faktem, że właściciel pola nie chciał już przedłużyć dalszej dzierżawy. Tak więc wybrali się w dużej mierze w nieznane, wraz z kilkoma jeszcze innymi rodzinami (28.X.1896 r.). Po uciążliwej wędrówce dotarli na południe od Paliano do wielkiego majątku Collegianturco w pobliżu Rzymu. Miało się to stać ich nowym miejscem pracy.

(2.2 kB)

Nowe miejsce pobytu i pracy

Nowe miejsce pobytu okazało się w dużej mierze klęską. Zamiast obiecanego raju – natrafili na pontyjskie bagna, ziemię wilgotną i klimat bardzo niezdrowy. Hrabia Mazzoleni wynajął im po niskiej cenie jedno ze swoich gospodarstw w Ferriere di Conca. Na parterze były szopy, a na piętrze, na które wchodziło się po kamiennych schodach na zewnątrz muru, znajdowało się wiejskie mieszkanie. Mamma Assunta opowiadała, że przez nieco ponad dwa lata musieli się zadowolić niemal wyłącznie chlebem z kukurydzy i polentą, tak iż można było odnieść do tego pobytu przysłowiowe: „Dużo kamieni – a mało chleba”.

Obok domku przydzielonego przez właściciela mieszkali jeszcze inni wieśniacy, m.in. rodzina wdowca Giovanni Serenelli, który miał 2 synów: Vincenzo oraz Alessandro. Syn jego Vincenzo dostał się wkrótce do wojska, został natomiast Alessandro, przyszły morderca Marii. Rodzina Serenellich nie cieszyła się dobrą sławą. Ojciec, wdowiec, ulegał pijaństwu. Matka skończyła życie w zakładzie dla umysłowo chorych. Dzieci nie miały żadnego wychowania: nie wiedziały co to modlitwa, religia, Boże przykazania.

Właściciel majątku oddelegował owego pana Giovanni Serenelli do pracy w swej winnicy. Ten jednak wymówił się od tej pracy, wobec czego właściciel kazał mu zamieszkać razem z rodziną Goretti i wraz z nimi pracować na jego polu.
– Matka Assunta nie była zachwycona tym wspólnym mieszkaniem z wdowcem Serenelli i jego synami, ale nie było wtedy innego wyjścia. Rodzina Goretti zajmowała 3 pokoje na piętrze, podczas gdy rodzina Serenelli zajmowała dwa pokoje, znajdujące się poniżej ich mieszkania. Pośrodku była kuchnia, którą obie te rodziny musiały dzielić między sobą. Kuchnia ta stała się – jak łatwo przewidzieć – źródłem stałego napięcia.

Rodzina Goretti cierpiała tu nieraz prawdziwy głód. Chleb wypiekano tylko co 2 tygodnie. Po paru dniach chleb ten był już twardy jak kamień. Tutaj też, na tym nowym miejscu pobytu rodziny Gorettich, przyszła na świat kolejna córka – Ersilia Goretti.

Dochowało się z tego okresu życia Marii znamienne świadectwo jej ówczesnej rówieśniczki, Angeli Terenzi. Charakteryzuje ona postawę małej Marii i jej styl życia w słowach:

„Maria miała wtedy tyle samo lat co ja. Mnie uderzał u niej przede wszystkim jej duch ofiarności, uległości i jej zdumiewająca powaga. Cechy te były czymś niezwyczajnym u dziewczynki w tym wieku. Gdy trzeba było cokolwiek załatwić, chodziła zawsze boso. W sierpniu bywało to przy palącym słońcu, kiedy to uliczki są wystawione przez cały dzień na działanie słońca, a same ulice były zasypane rozżarzonymi kamieniami. W zimie zaś drogi były poorane koleinami ciężkich wozów.
– Niekiedy starałam się zbliżyć do Marii, jak to zresztą robią dzieci w tym wieku. Ale ona zwalniała kroku tylko na momencik, spoglądnęła nieco na mnie, po czym znowu szła dalej, jak gdyby się mnie trochę bała”.

(9 kB)
Figura Marii. Trzyma w rękach: lilię, oraz nóż, narzędzie jakim została wielokrotnie posztyletowana przez Alessandro.

Mimo wszystko ten właśnie krótki pobyt w Collegianturco stał się za zrządzeniem Bożej Opatrzności okresem zdecydowanego wewnętrznego rozwoju Marii. Rozwinęła się ona na wewnętrznie i zewnętrznie zdrową dziewczynę wiejską, która wciąż z bliska obcowała z przyrodą, była dziewczyną nie zepsutą i nie zmanierowaną. Dlatego właśnie była ona taka „nadprzyrodzona”, bo była zawsze i pozostała zawsze w sposób nie-sfałszowany „naturalna”.

Ojciec rodziny, Luigi, zabrał się energicznie do pracy na nowym miejscu pobytu. Trzeba było uprawić ugór, osuszyć bagno. Niestety ziemie te były siedliskiem bagiennej gorączki. Wszędzie tu pełno było komarów, które rozsiewały wirusy malarii. Poza tym w tych okolicach grasowały bandy rozbójników.

W niedługim czasie jego wycieńczony organizm uległ malarii. Dołączył się tyfus, zapalenie płuc oraz opon mózgowych. Lekarz rozłożył ręce i stwierdził, że już nie ma ratunku. Rodzinę Goretti nawiedziło najgorsze z możliwych nieszczęść: mąż i ojciec, żywiciel rodziny – umierał. Mamma Assunta wezwała kapłana. Wszyscy odmawiali razem Różaniec. Maria, licząca wtedy 10 lat, pomagała matce i umierającemu ojcu jak tylko mogła. Nieustannie szturmowała modlitwą na Różańcu, błagając o uzdrowienie dla tak bardzo dla niej drogiego „babbo”. Jej oddanie, dzielność jej ducha i pobożności wywierały głębokie wrażenie. Maria nie oddalała się od łóżka swego ojca. Jednakże Luigi Goretti umarł: w niedzielę – 6 maja 1900 r., w 10 dni od jego ciężkiego zachorowania. Luigi miał wtedy 41 lat. Jego pogrzeb był tak ubogi, jak ubogo żyła jego rodzina, i tak też został pochowany. Oboje z żoną ulegli niestety złudnym słowom owego przygodnego wędrowcy, który nakreślił im obraz raju w majątkach w pobliżu Rzymu.

(2.2 kB)

Warunki życia po śmierci Luigi Goretti

Smutne wydarzenie tej śmierci sprawiło, że Maria stała się jeszcze bardziej poważną. Kochany „babbo” był dotąd dla niej wszystkim. Odtąd modliła się na Różańcu każdego wieczoru o spokój jego duszy. Ilekroć też szła na zakupy do Borgo Montello, klękała zawsze u grobu ojca i modliła się za jego duszę. Odtąd też często słychać było jej słowa: „Gdybyśmy nie mieli matki, co byśmy poczęli”?

Maria miała w chwili śmierci ojca 10 lat. Jak umiała, pocieszała swoją matkę, która przeżywała wszystko jako wielkie nagromadzenie cierpień. Odtąd też Maria zastępowała wobec całej rodziny matkę, ilekroć ta musiała wyjść do ciężkiej pracy w polu. Jednocześnie wlewała ona w serca swych braci i sióstr poczucie bojaźni Bożej i odrazy do grzechu. „Maria to prawdziwy anioł” – mawiali ludzie do Assunty o jej córce.

Rodzina Goretti, nieoczekiwanie pozbawiona głowy rodziny, musiała stanąć przed nowymi wyzwaniami. Co prawda umierający ojciec radził swej małżonce: „Assunta, ja muszę umrzeć. Jak umrę, wróć z powrotem do Corinaldo”. Przeprowadzenie tego zamiaru było jednak marzeniem niemożliwym do zrealizowania. A przede wszystkim nie wiadome było, czy w Corinaldo znalazłyby się dla tej ciężko nawiedzonej rodziny możliwości do osiedlenia się i życia. Ponadto zaś na ćwierć roku przed śmiercią Luigi urodziła się im najmłodsza córka: Theresia.

Mamma Asunta zapytała w tej sytuacji wdowca Serenelli, czy będzie chciał pracować dalej razem z jej rodziną. On jej odpowiedział, że owszem, gdy tylko hrabia na to się zgodzi. Sam Hrabia chciał najpierw jeszcze porozmawiać osobno z Serenellim w tej sprawie – i przyszedł do nich. Giovanni Serenelli ustawił się jednak z tyłu matki Assunty. Gdy Hrabia zapytał ich, czy będą chcieli pracować razem, Giovanni dał poznać hrabiemu palcem, że ‘nie’, czego jednak rodzina Goretti nie mogła widzieć. Wówczas hrabia odpowiedział, że na ich dalszą pracę nie wyraża zgody – w obawie, że Serenelli może wycofać się z umowy. Matka Assunta starała się przekonać hrabiego, że nie poniesie żadnej straty, gdy nie zwolni ich ze swego majątku. Będzie pracowała tak dużo, jak pracował jej mąż za życia.
– Tym samym musiała obciążyć małą Marię niemal wszystkimi pracami w domu – wraz z pilnowaniem małej paromiesięcznej siostrzyczki. Ona sama zaś poszła do pracy na polu wraz ze swym synem Angelo, chociaż ten był też jeszcze mały.

Życie rodziny Gorettich po śmierci ich ojca Luigi – z wdowcem Serenelli i jego synem Alessandro okazało się coraz trudniejsze. Giovanni Serenelli nie mógł znieść faktu, że matka Assunta wzięła dziewczynki do swego pokoju sypialnego, tak iż zwolnił się im jeden pokój. Pan Serenelli uprzykrzał wciąż życie rodzinie Gorettich. Chciał doprowadzić do tego, żeby rodzina wywędrowała z powrotem do Corinaldo. Mimo to zaproponował w pewnej chwili wdowie Assuncie małżeństwo. Jednakże Mamma Assunta była zdecydowana dochować wierności mężowi poza grób i już więcej nie wychodzić za mąż, tym bardziej że dobrze już poznała charakter Giovanni Serenelli. Poza tym poczuwała się do odpowiedzialności za swe dzieci. Okazało się, że czasy spokoju dla rodziny Goretti już się skończyły.

Maria stała się w tym trudnym czasie dobrym ‘aniołem’ dla rodziny. Pocieszała ona matkę, przejmowała prace w domu, a nawet wzięła na siebie religijne wychowanie pozostałych rodzeństwa. Nie miała ona żadnych koleżanek do zabaw, była posłuszna, pełna bojaźni Bożej, skromna, poważna, nie lekkomyślna i nie powierzchowna, jak to bywa u innych dziewczynek. Nigdy nie zaobserwowano, żeby przekroczyła któreś z Bożych przykazań. Nigdy u niej nie było kłamstwa. Unikała niebezpiecznych znajomości – zgodnie ze wskazaniami matki. Nigdy nie żartowała z chłopakami, swymi rówieśnikami. Nigdy nie zauważono u niej jakiegokolwiek działania sprzecznego z czystością serca.

Jej pragnieniem serca stało się wcześniejsze przystąpienie do Komunii świętej. Jak bardzo tęskniła ona za przyjęciem Pana Jezusa! Zgodnie z przyjętym w tamtych stronach zwyczajem, dopuszczano dzieci do Pierwszej Komunii św. dopiero w 11 roku życia. Maria miała dopiero 10 lat. Powtarzała ona jednak często: „Pragnę Jezusa, nie chcę żyć dłużej bez Jezusa” ! Ale matka nie miała pieniędzy, by jej kupić sukienkę, welon, buciki. W końcu jednak dała się wzruszyć i przedstawiła Marię biskupowi w Nettuno. Ten przepytał dziecko. Maria zaskakiwała go swą wiedzą, przejrzystością duszy i gorącą miłością Boga.

Nadszedł radosny dzień w życiu Marii: jej Pierwszej Komunii świętej. Było to 29 maja 1902 r., w uroczystość Bożego Ciała: w niecałe półtora miesiąca przed jej śmiercią męczeńską. Maria i jej brat Angelo, a ponadto dwanaścioro innych dzieci, przystąpiły wtedy do Pierwszej Komunii świętej w małym kościółku w Ferriere. Przed tą Komunią świętą Maria podeszła jeszcze z przeproszeniem do wszystkich członków rodziny, a także do pana Giovanni Serenelli i jego syna Alessandro, by zechcieli przebaczyć jej wszystko, czym przeciw nim zawiniła. Maria bardzo dbała o czystość serca. Po przyjęciu tej Komunii świętej Maria wyznała Jezusowi, że pragnie pozostać w dziewictwie.

Odtąd Maria modliła się jeszcze bardziej intensywnie i niemal bez przerwy. Nie tylko przy odmawianiu Różańca, ale również przy innych zajęciach, a także gdy pracowała w gospodarstwie domowym, gdy trzeba było zastąpić matkę. Jedna z jej przyjaciółek – Teresa, zapytała ją któregoś dnia: „Czemu ty się tyle modlisz?” Maria odpowiedziała na to bez wahania: „Modlę się, żeby pocieszyć Jezusa i Maryję z powodu tak wielu grzechów” ! I łzy popłynęły po jej policzkach.

Od śmierci ojca, rodzina Goretti musiała dzielić prace w gospodarstwie z rodziną Serenelli. Pan Giovanni Serenelii, podobnie jak jego syn Alessandro, był jednak z natury leniwy i nieokrzesany. Jak już wspomniano, pan Giovanni był ponadto pijakiem. Jego żona, psychicznie chora, umarła w schronisku w Anconie. Stałym problemem była wciąż wspólna kuchnia. W tych warunkach występek zaczął się stykać z cnotą.
– Syn pana Serenelli – Alessandro, który liczył wtedy 19 lat, był nie wychowanym prostakiem, pozbawionym wszelkich zasad moralnych. Nie wiedział prawie nic o wierze, o moralności. W jego pokoju pełno było obrazków ‘porno’. Assunta opuściłaby chętne ten dom, lecz była na razie jeszcze związana zawartą umową o pracę. Pamiętała jednak dobrze o ostatnich słowach swego umierającego męża: „Assunta, wracaj do Corinaldo”. Przybycie ich rodziny do bagien Pontyjskich okazało się katastrofą życiową.

(2.2 kB)

Maria w konfrontacji z czyhającym na nią Alessandro

Tymczasem Alessandro, syn wdowca Serenelli, zaczął coraz wyraźniej czyhać na cnotę Marii. Któregoś razu wystąpił do niej z wyraźnymi propozycjami niemoralnymi. Maria powiedziała mu na to z góry i jednoznacznie, że na żadne tego rodzaju czyny się nie zgadza. Dała Allesandrowi niezmiennie do zrozumienia: ”To jest grzech, Bóg na to nie pozwala”. I wymykała się natychmiast Allessandrowi. Jednakże dla Allessandro samo pojęcie ‘grzechu’ było czymś zupełnie nieznanym. Wyznał on potem, z perspektywy czasu: „Ta dziewczyna mi się podobała, chociaż nie była zbyt piękna. Ale w jej postawie było coś szczególnego. Krótko mówiąc, podobała mi się”.

Gdy Maria po raz drugi dała mu do zrozumienia, że na przekroczenie przykazania Bożego się nie zgodzi, Allesandro zaczął ją szantażować: „Jeśli coś o tym powiesz swej matce, to cię zabiję”. Maria oczywiście się bała. Jej ucieczką stała się modlitwa do Jezusa Eucharystycznego, do Matki Bożej i do św. Józefa, Stróża czystości.

Groźbę Allesandra, że ją zabije, gdyby o tych jego propozycjach zdradziła się przed Mamma Assunta, Maria okryła milczeniem. Maria miała wtedy 11 lat. W tym czasie stała się ona coraz bardziej smutna i wrażliwa. Zwracała się co prawda na modlitwie do Boga i do swej Niebieskiej Matki Maryi. Ale tak mała dziewczynka potrzebowała też niewątpliwie jakiejś ziemskiej pomocy, która by wiedziała o jej duchowej udręce. Poza tym Maria milczała zapewne i dlatego, by matce nie przysporzyć dodatkowych trosk i nie pogorszyć i tak już wciąż napięte stosunki z rodziną Serenelli. Matka zauważała jednak, że Maria dużo płakała.

(2.2 kB)

„Lepiej umrzeć, niż popełnić grzech”

Swoje zdecydowane postanowienie nie-popełnienia grzechu podjęła Maria w Wielki Czwartek 1902. Udała się ona wtedy w towarzystwie przyjaciółki swojej matki – Theresia Cimarelli, do Nettuno na Uroczystość Męki Pańskiej. Podczas kazania prałata na tej uroczystości zrozumiała Maria w całej swej powadze tajemnicę męki Chrystusa. Zrozumiała z najgłębszym przejęciem, jak niezmierzona jest miłość Boga do nas i jak straszną rzeczywistością jest grzech. Pojęła, że grzech nie jest jakimś tylko niewinnym odskokiem w bok, względnie samym tylko przekroczeniem przepisu policji, lecz staje się poniekąd „zamordowaniem Boga’, ponownym ukrzyżowaniem Chrystusa. Tą myślą była tak wstrząśnięta, że powzięła niezłomne postanowienie: „Lepiej umrzeć, niż popełnić grzech” !

Przed swą Pierwszą Komunią przystąpiła Maria dwukrotnie do Sakramentu spowiedzi świętej. Jej sumienie było bardzo wrażliwe. W czasie uroczystości Pierwszej Komunii świętej miała na głowie wieniec spleciony z polnych kwiatków. Kolczyki do uszu pożyczyła jej matka. Potem matka nosiła je sama aż do końca życia na pamiątkę po Marii. Mamma Assunta zeznała na procesie pod przysięgą: „Maria przyjęła swą Pierwszą Komunię jak święta”. Łącznie przyjęła Maria Eucharystię chyba tylko trzy razy.

Nadszedł dzień 5 lipca 1902 r., pierwszy piątek miesiąca – przed świętem Przenajdroższej Krwi Chrystusa. Maria odezwała się do swej matki: „Mamo, nie zostawiaj mnie samej”. Wśród łez zdołała wydobyć z siebie tylko tyle. Mamma Assunta nie podejrzewała jednak, ile w tych słowach kryje się śmiertelnej obawy. Maria odnosiła się do Allesandro z wielką rezerwą i schodziła mu z drogi, na ile to tylko było możliwe. Jej unikanie, a nawet ucieczka od tego chłopaka były wyrazem jej roztropności i umiłowania cnoty.

Nadeszła jednak chwila próby tego gorącego dzień, 5 lipca 1902 r.: dwa dni przed zewnętrznym świętem Przenajdroższej Krwi. Maria powtarzała tego dnia od samego rana parokrotnie: „Żebyż to już było jutro! Nie mogę doczekać się godziny, kiedy będą mogła przyjąć Pana Jezusa”.

Niebo było tego dnia stalowe, a w gospodarstwie zaplanowane było młócenie bobu. Dni młócki uchodziły wszędzie za dni w pewnej mierze świąteczne. Maria czuwała przez dzień przy kołysce z śpiącą jej małą siostrą Tereską. Przygotowała jedzenie do obiadu. Przy stole panował dobry nastrój. Po zwyczajowej sjeście, ok. godz. 15.00 – odezwał się p. Serenelli do swego syna Allesandro oraz do Angelo Goretti w słowach: „Chłopcy, zaprzęgać woły! Słońce wysuszyło strąki bobu i będą one łatwiej wypadały”. Obaj chłopcy wykonali polecenie i wyszli z domu jakieś 20 kroków na klepisko pod gołym niebem. Mieli zabrać się do młócenia.

Zanim jednak Alessandro poszedł do tego zajęcia, zwrócił się jeszcze do Marii: „Maria, zobacz no na moim łóżku: tam leży koszula, trzeba ją połatać”. Maria nie dała na to żadnej odpowiedzi. Matce Assuncie wydawało się, że Maria go nie zrozumiała, toteż odezwała się do córki: „Maria, słyszałaś co ci Alessandro powiedział? Ma on koszulę do naprawienia”. Matka rozgniewała się i rzuciła na Marię pantoflem, który ją trafił w głowę. Maria wtedy odrzekła: „Dobrze, Mamo, to wobec tego zostanę sama ...”!

Do Alessandro powiedziała: „Gdzie masz tę koszulę” ?
Alessandro odpowiedział: „Leży na moim łóżku, a obok leżą przybory do szycia”. Alessandro chciał w ten sposób zwabić dziewczynę do swojego pokoju. Maria dobrze przejrzała jego zamiary.
Gdy ukończyła sprzątanie w kuchni, zabrała poduszkę i usiadła u góry na schodach, żeby koszulę pocerować. Było gorąco: trudno było wytrzymać żar słoneczny.

Alessandro spostrzegł Marię z daleka. Wydało mu się, że nadeszła właściwa chwila do urzeczywistnienia swego grzesznego zamiaru. Poszedł do Marii, minął ją i zabrał ze sobą nóż, ale go na razie schował. Potem wrócił do Marii i krzyknął na nią: „Chodź ze mną!” Zaczął nalegać: „Chodź” ! Ona na to nie odpowiedziała i nie ruszyła się z miejsca. Wówczas pochwycił ją silnie za ramię i wciągnął do kuchni, ponieważ stawiała opór. Maria zrozumiała, że Alessandro zamierza ponowić taką samą próbę, jak już dwa poprzednie razy. Zaczęła wzywać pomocy, ale jej głosu nikt nie dosłyszał w huku odgłosu młocki na zewnątrz. Alessandro zakneblował Marii usta, ale jej udało się uwolnić. Odezwała się do niego: „Nie! Nie! To grzech! Bóg tego nie chce. Jak to zrobisz, pójdziesz do piekła” !

Gdy Alessandro się zorientował, że Maria nie podda się jego żądzy za żadną cenę, wpadł w szał, chwycił za nóż i zaczął zadawać jej nożem cios za ciosem. Maria próbowała się bronić, uciekała, przeskakiwała parokrotnie i w bólu powtarzała parokrotnie: „Mój Boże, mamo, umieram” !
– Gdy Alessander zobaczył krew na jej ubraniu, zostawił ją. Był przekonany, że już nie żyje. Zamknął się w swoim pokoju. Po chwili jednak zorientował się, że Maria wydaje jęki. Wtedy wrócił do kuchni i zadał jej jeszcze kilka dalszych ciosów nożem. Ciosów było razem 14. Powiedział do siebie: „Teraz to już nie żyje. A więc teraz już nic nie powie”. Wyrzucił nóż za dużą skrzynię i udał się do swojego pokoju. Został na miejscu, nie uciekał, a tylko się zabarykadował. Tego samego dnia został jednak ujęty.

(2.2 kB)

Ratowanie śmiertelnie rannej Marii

W tej chwili obudziła się mała Tereska w kołysce. Nie widząc Marii, zaczęła przenikliwie płakać. Tymczasem Marii udało się doczołgać do wejścia. Spostrzegł ją z klepiska ojciec Serenelli. Zaczął wołać na Assuntę, która natychmiast przybiega. Maria wydawała jęki mówiąc: „To Alessandro! Chciał on, abym popełniła wielki grzech. Ja nie chciałam”.

Wezwano na prędce lekarza. Gdy ten zobaczył dziewczynkę, zdał sobie zaraz sprawę, że zadane rany są śmiertelne. Zarządził natychmiastowe przewiezienie Marii do szpitala w Nettuno. W międzyczasie mieszkańcy wioski zgromadzili się wokół domu zbrodni. Domagano się śmierci mordercy. Alessandro zabarykadował się w swoim pokoju. Dwóch żandarmów wyważyło jednak drzwi do jego pokoju i go aresztowali. Związanego wyprowadzili z domu. Na jego widok tłum zerwał się, chcąc go na miejscu zlinczować. Ochroniła go eskorta żandarmów.

W tym samym czasie umieszczono śmiertelnie ranną Marię na furmance. Jej ruchy po wyboistej drodze sprawiały, że cierpienia Marii stały się nie do zniesienia. Dopiero o godz. 18.00 wóz dotarł do szpitala. Umierającą dziewczynkę poddano natychmiast badaniu lekarskiemu. Stwierdzono, że sprawca zadał jej 14 ciosów nożem. Dziewięć z nich było głębokich. Nóż sprawcy naruszył serce, osierdzie, jelita, lewe płuco. Według lekarzy pacjentka powinna była już nie żyć ...

(9.6 kB)
Jeden ze znanych obrazów przedstawiający Marię Goretti.

Leżąc na stole operacyjnym – z twarzą posiniałą, bujnymi włosami okrywającymi jej głowę niby aureolą, Maria miała jeszcze szczęście spotkania z kapłanem. Wyspowiadała się. Po czym przystąpiono do operacji: trwała ona dwie godziny. Chirurg podejmował zabieg na umierającym ciele bez znieczulenia, gdyż zachodziła obawa zapalenia otrzewnej. Maria znosiła bóle podobne do cierpień Ukrzyżowanego.

Podobnie jak Jezus, również Maria odczuwała wielkie pragnienie: „Mamo, podaj mi trochę wody” ! Matka odpowiadała jednak wciąż tak samo: „Moje biedactwo, lekarz zakazał. To wywołałoby jeszcze większy ból”. Przez dwadzieścia godzin aż do zgonu dręczyło ją bardzo pragnienie. Zadane rany nie przestały sprawiać jej ogromnego bólu. Maria mogła rzeczywiście przyrównywać się do Jezusa Ukrzyżowanego, którego tak bardzo ukochała. Znosiła tę swą ‘Kalwarię’ jako Boży dar.

Przed śmiercią dostąpiła Maria jeszcze dwóch wielkich łask.
– Pierwszą było jej przyjęcie do Stowarzyszenia Dzieci Maryi. Na jej ciężko oddychającej piersi złożony został medalik Stowarzyszenia.
– Drugą łaską, jeszcze większą, stała się Komunia święta, a ponadto możność przyjęcia sakramentu namaszczenia.

Zanim kapłan podał jej Hostię Świętą, zapytał Marię, czy przebacza swojemu zabójcy tak jak Jezus, który na krzyżu przebaczył swoim oprawcom. Maria odpowiedziała na to bez wahania: „Tak, przebaczyłam mu z miłości do Jezusa. Pragnę, żeby i on poszedł ze mną do raju. Niech mu Bóg przebaczy, bo ja mu przebaczyłam”.

Na salę przyszło też dwóch przedstawicieli żandarmerii. Przeprowadzili oni dochodzenie. Stawiali oni umierającej pytania odnośnie do okoliczności tragedii. Domagała się tego również Mamma Assunta. Gdy ci panowie wyszli, matka zapytała Marię: „Czemu nie powiedziałaś mi wcześniej o złych zamierzeniach Alessandro”? Maria wyjaśniła, że on jej groził, że ją zabije, jeśli coś powie swej matce.

Chora przeżywała chwile majaczenia i agonii. Powtarzała słowa, jakie kierowała do Alessandro podczas jego zbrodni. Na koniec zawołała w pewnej chwili: „Tatusiu” ! Zapewne chciała go przywołać wobec bliskiego już spotkania z nim. A może dane jej było zobaczyć własnego ojca?
Potem skierowała wzrok na figurkę Maryi i powtarzała z miłością: „Matko Boża” ! Być może Maryja ukazała się jej i przyszła do niej, by ją zabrać ze sobą do nieba?

Nadszedł dzień 6 lipca 1902, pierwsza sobota. Były już pierwsze Nieszpory przed świętem Przenajdroższej Krwi Chrystusa. W pewnej chwili Maria odrzuciła głowę do tyłu: Jej dłonie zastygły w kurczowym uścisku na piersi. W ten sposób oddała ona ostatnie tchnienie. Było dokładnie o godz. 15.45 – w 20 godzin konania po śmiertelnym napadzie. Maria miała 11 lat i 7 miesięcy. Umierała całując czule krzyż. Jej czysta dusza wzleciała do Nieba.

Niebawem zaczęły gromadzić się tłumy ludzi, by oddać hołd zmarłej świętej męczennicy. W swym męczeństwie była podobna do św. Agnieszki.

Pogrzeb Marii odbył się w poniedziałek, 8 lipca. Uroczystość pogrzebowa przemieniła się w wielki pochód triumfalny. Mszę św. żałobną celebrował Arcybiskup – w asyście dwóch kapłanów. Działo się to w wypełnionej po brzegi Kolegiacie w Nettuno. Ciało męczennicy zostało pochowane na cmentarzu w Nettuno – w oczekiwaniu na jej przeniesienie do kościoła Najświętszej Maryi Panny Łaskawej, którą Maria szczególnie czciła.

(2.2 kB)

Zwrot w życiu Alessandro

Dnia 18 października 1902 r. został Alessandro skazany wyrokiem sądowym na 30 lat ciężkich robót. Wewnętrznie był to jednak wciąż ten sam człowiek: nieczysty, sprośny, ‘bydlę w ludzkim ciele’ – jak go określali strażnicy w pierwszym roku jego więzienia w zakładzie karnym w Noto na Sycylii. Jednakże Maria Goretii czuwała z Nieba nad swym oprawcą.
– Któregoś dnia podsunęła biskupowi diecezji, J. E. Blandini, żeby odwiedził jej mordercę w więzieniu. Ks. Biskup rzeczywiście udał się do więzienia. Dyrektor więzienia powiedział Biskupowi zaraz na wstępie: „Ekscelencja straci tylko czas! Jest to człowiek zatwardziały, Ekscelencja zobaczy” ! Ksiądz Biskup wszedł jednak do mrocznej celi – wilgotnej i obrzydliwej. Na zewnątrz został strażnik – w razie potrzeby gotów do akcji.

Allesandro zapytał Biskupa: „Czego ode mnie Ekscelencja chce”? – Ksiądz Biskup odpowiedział: „Synu, twój biskup przychodzi cię pozdrowić i pocieszyć”.
Allesandro na to: „Nie prosiłem o waszą wizytę! Nie chcę ani pociech, ani kazań”. I splunął na ziemię.
Biskup nie dał się zniechęcić: „Posłuchasz mnie, jak się dowiesz, kto mnie posyła. Przyszedłem z tobą pomówić o Marii Goretii”.
Allesandro: „O Marii Goretti”? – zawołał zaskoczony Alessandro.
– Biskup znalazł właściwe słowa, które przemówiły do serca Alessandro. Biskup opowiedział mu o śmierci Marii, o słowach jakie wypowiedziała, wydając ostatnie tchnienie, o pragnieniu, żeby jej zabójca także z nią poszedł do raju.

Słysząc to Alessandro, dotąd zamknięty w swej zbrodni, rzucił się Biskupowi w ramiona. Ogarnięty wzruszeniem, rozpłakał się. Płakał dalej również po wyjściu bpa Blandini. Dla strażników więzienia fakt ten stał się nieprawdopodobnym zaskoczeniem. Od tego momentu Allesandro zaczął stawać się nowym człowiekiem. Odmieniła go świadomość przebaczenia ze strony swej ofiary oraz wstawiennicze modły, jakie Maria zanosiła za niego do Boga w Niebie.

Ponadto zaś pewnej nocy sama Maria ukazała się Alessandrowi. Miała na sobie białą suknię, zbierała kwiaty w rajskim ogrodzie i podała je swemu zabójcy. Alessandro spojrzał wtedy na tragedię jakiej się dopuścił – ale już w świetle przebaczenia oraz pragnienia Marii, aby i jego mogła zobaczyć wraz z sobą w raju. Allesandro skreślił wtedy list do bpa Blandini. Okazał skruchę za popełnioną zbrodnię.

Po 27 latach (tzn. w 1929 r.) został Alessandro zwolniony z więzienia z racji dobrego sprawowania. W 1937 roku wybrał się do Corinaldo, dokąd w międzyczasie przeprowadziła się Mamma Assunta. Jak Assunta go zobaczyła, wydawało się jej zrazu, że jest to jakiś żebrak. Tymczasem nieznajomy rzucił się do jej stóp i wyznał: „To ja, Alessandro! Przychodzę prosić o przebaczenie za to, że wam zabiłem córkę” !
– Mamma Assunta powiedziała wtedy bez wahania: „Maria ci przebaczyła, dlaczego ja miałabym ci nie przebaczyć”?
Następnego dnia wypadała uroczystość Bożego Narodzenia. Assunta poszła wraz z Alessandro do kościoła. Potem obydwoje zostali zaproszeni przez Arcybiskupa na śniadanie.

Po tych wydarzeniach Alessandro związał się z OO.Kapucynami w Ascoli Piceno. Tam żył i pracował jako ogrodnik w obejściu klasztornym. W końcu zapisał się do Trzeciego Zakonu i prowadził życie pokuty. Zmarł w 1970 roku.

(2.2 kB)

Ku chwale Ołtarzy

Dnia 31 marca 1935 r. został wszczęty proces beatyfikacyjny Marii Goretti. Alessandro został wezwany jako jeden z świadków. Wychwalał on swoją ofiarę, podkreślając jej dobroć, skromność, czystość. Wyznał: „Mnie zaślepiała zwierzęca namiętność. Ona była prawdziwą męczennicą”.
Szczątki doczesne Marii Goretti zostały przeniesione dnia 28 stycznia 1929 r. w uroczystej procesji do kościoła Matki Bożej Łaskawej w Nettuno.

Dnia 27 kwietnia 1947 r. zaczęły gromadzić się zewsząd na Placu przed Bazyliką św. Piotra w Rzymie tłumy, by uczestniczyć w uroczystości beatyfikacji Marii. Jej relikwie spoczęły na ołtarzu. W uroczystości beatyfikacyjnej w Bazylice wzięła udział matka Marii, Mamma Assunta. Liczyła wtedy 81 lat. Przybyła ona na uroczystość w otoczeniu swych dzieci i wnuków. Gdy ją zobaczył papież Pius XII, zawołał: „Oto Mama! Coś to zrobiła, żeby mieć tak święte dziecko?”
Assunta wskazała na Niebo i powiedziała tylko: „Wpoiłam Marii bojaźń Bożą i wlałam w jej serce wstręt do grzechu. Reszty dokonał Jezus”.
Nawiązując do tych słów, powiedział papież Pius XII: „Ach, oto dobra, stara metoda wychowania! Nic jej nie może zastąpić. Porzucenie jej w rodzinach niszczy ich szczęście”.

Zbliżał się Wielki Jubileusz Odkupienia: Rok Święty 1950. Dnia 26 czerwca papież Pius XII dokonał uroczystej kanonizacji pięcioro dotychczasowych Błogosławionych – w tym również Marii Goretti. Papież przedstawił ją jako „wzór i opiekunkę młodzieży żeńskiej”.

Już podczas uroczystości beatyfikacyjnej Papież użył mocnych słów przeciw „świadomym i dobrowolnym demoralizatorom, działającym poprzez powieści, dzienniki, prasę, teatr, film, jak i przez szerzenie nieprzyzwoitej mody”... Dodał ponadto, że nad tymi „świadomie działającymi demoralizatorami oraz ich obojętnymi wspólnikami ciąży straszliwa sprawiedliwość Boża”.

Od czasu Piusa XII i owego Roku Świętego – pogrążanie się świata w występkach, deptaniu prywatnej i publicznej moralności, przybieraniu zastraszających rozmiarów wszelkiego rodzaju występków niestety okrutnie się jedynie pogłębiło. Przepaść pomiędzy autentycznym chrześcijaństwem a „światem” nieprawdopodobnie się pogłębiła.
– A przecież nie należy uciekać ze świata, a tylko go zmieniać. Gdyby wiara Marii Goretti się rozszerzała, świat by się zmienił.
Pius XII wypowiadał się surowo o ‘letnich’ chrześcijanach. Powtarzał:

„Biada im! Powinni byli stać się świadkami,
jak w ich ślady podążają całe legiony ludzi,
by walczyć ze zgorszeniem.
Tymczasem oni pozostają obojętni ...”.


A oto modlitwa o uproszenie łaski Bożej przez wstawiennictwo św. Marii Goretti:

„Święta Mario Goretti, módl się do Pana,
którego oglądasz twarzą w Twarz,
by natchnął nas twoim umiłowaniem czystości
i twoją odrazą do grzechu,
który rani Serce Boga miłości”!
(Stella Maris, czerwiec 2002, str. 1-4. Przekład [na przytoczonej stronie internetowej] za zgodą Wyd. du Parvis.


Można by dopowiedzieć, że podobnych przypadków śmierci męczeńskiej w obronie czystości było i jest wciąż wiele po świecie. Beatyfikacje i kanonizacje, nawet męczenników ginących „ze względu na Chrystusa”, zdarzają się raczej rzadko. Świętych w niebie jest ilość nieogarniona. Wie o nich sam Bóg – od początku zaistnienia ludzkości po dziś dzień.
– Święci beatyfikowani czy nawet kanonizowani otrzymują jednak od Boga kolejny, szczególny dar: promieniowania swoją świętością jako zachęty dla coraz innych pokoleń poprzez wieki ludzkości i Kościoła do trwania w wierności Boga i Bożym przykazaniom aż do przelania krwi męczeńskiej włącznie.

Po całym świecie istnieje wielki kult św. Marii Goretti. Istnieje też wiele stowarzyszeń przede wszystkim młodzieżowych, które ją obrały za szczególną patronkę, i modlą się przez jej wstawiennictwo o dochowanie czystości.

(3.5 kB)

3. Anna Suppan (1891-1910)

(2.8 kB)

W śmiertelnej walce o czystość

A oto męczennica czystości z południowej Austrii: Anny Suppan. Urodziła się we wsi Wörth, dnia 28 maja 1891 (źródło: FMG-Information, 2011, nr 103, 34-36). Jest to jedna z męczennic-dziewic dotąd nie beatyfikowanych (w dużej mierze ... zaniedbanie lokalnych władz kościelnych).

Jej Pierwsza Komunia święta przypadła na 26 kwietnia 1903 r. Anna przeżywała to wydarzenie z niezwykłą gorliwością. Jako 12-letnia dziewczyna musiała podjąć się pracy poza domem, by dopomóc owdowiałej matce w utrzymaniu rodziny. Odznaczała się wielką miłością do Niepokalanej. Mając 17 lat, poświęciła się całkowicie Maryi.

(5 kB)
Trudno znaleźć zdjęcie Anny Suppan. To zdjęcie jest zdjęciem widniejącym na grobie. Ma ono swoje lata, jest uszkodzone, zapewne podmokłe na deszczach.

Na niewiele dni przed śmiercią, w dniu św. Józefa (19.III.1910 r.) wybrała się Anna do miejscowości Gnas na Mszę św., gdzie św. Józef doznawał szczególnej czci. Po południu tego dnia tamtejszy proboszcz miał konferencję do Stowarzyszenia Dziewcząt. Mówił zwłaszcza o zachowaniu świętej czystości, przytaczając świetlany przykład męczennicy Agnes Pfeifer z Finthen k. Mainz, zamordowanej półtorej wieku wcześniej – dnia 16 kwietnia 1754 r. w obronie czystości przez pewnego zdemoralizowanego pasterza. W swej śmiertelnej walce o czystość, ów zwyrodnialec zamordował ją, zadając jej liczne ciosy nożem. Kościół parafialny, do którego przeniesione zostało jej ciało, stał się miejscem licznym pielgrzymek po dziś dzień.
– Anna była pod silnym wrażeniem tego kazania, przyjmując słowa kapłana jakby skierowane wprost do siebie.

Następnego dnia – 20 marca (1910 r.) przypadała Niedziela Palmowa. Anna ponownie wybrała się do Gnas, modląc się tam długo. Po południu poprosiła swą pracodawczynię, czy może udać się do pobliskiej miejscowości Aschau, by odebrać uszytą w międzyczasie suknię na święto Wielkanocy. Miejscowość ta leżała ok. 3 kwadranse drogi od rodzinnej miejscowości Wörth.

Kiedy Anna była już blisko miejsca Aschauerberg, zauważyła, że zaczyna kroczyć za nią 17-letni chłopak. Anna odniosła wrażenie, że go poznaje. Przestraszyła się. Był to syn mieszkającego w pobliżu gospodarza: dzikus, który był już też w międzyczasie karany. Anna natychmiast pomyślała o niedawnym zebraniu Stowarzyszenia Dziewcząt. Zrozumiała, że teraz przyszła na nią kolej!

Chłopak Annę wnet dopędził. Skoczył na nią, chwycił ją za gardło i zdradził swój zły zamiar. Anna broniła się: „Zostaw mnie! Tego nie uczynię, nie jestem do tego przyzwyczajona”. On jednak nie ustępował: „Nie odejdę, jestem tu dlatego, żeś to ty”. Chłopak próbował powlec ją do lasu. Anna jednak broniła się ze wszystkich sił, zaklinając go: „Prędzej mi odbierzesz życie, ale tego nie uczynię”.

Po dalszej szarpaninie chłopak zrozumiał, że nie pomogą żadne jego pochlebstwa ani przynaglenia. Próbował więc osiągnąć swój cel siłą. Anna broniła się ze wszystkich sił. Rozwścieczony chłopiec wyjął wtedy scyzoryk i zadał jej cios w prawe udo. Anna zdołała jednak uwolnić się od niego i wybiegła z powrotem na drogę. On ją jednak dogonił i pchnął nożem z całych sił w rzepkę jej lewego kolana, tak że scyzoryk został w kolanie. Anna go sama wyciągnęła i chciał go wyrzucić. On jednak wyrwał jej scyzoryka i zadał jej ciętą ranę w okolicę kciuka, rzucając ją na ziemię. Anna nadal broniła się, krzyczała głośno prosząc Maryję i świętych o pomoc. Chłopiec przygniótł ją kolanami, zerwał jej chustę z głowy i zatkał nią jej usta. Gdy ona chustę z ust wyjęła, zadał jej cios w pierś.

Na tyle sama zdołała przedstawić swoją walkę z napastnikiem. Walka trwała trzy kwadranse. Anna byłaby się zapewne w męczarniach wykrwawiła w lesie, jednakże przypadkowo przechodził tamtędy jakiś inny chłopiec. Przerażony widokiem tego co się stało, pobiegł po pomoc.

(2.2 kB)

Tydzień konania z Chrystusem

(10.5 kB)
Kapliczka pamiątkowa na miejscu, gdzie Anna Suppan została napadnięta i śmiertelnie poraniona. Nad łukiem wejściowym owej kaplicy widnieje w gotyku napis: Anna Suppan

Całą krwią oblaną, sponiewierano, poranioną dziewczynę przeniesiono do tylko 10 minut oddalonego domu krawcowej, dokąd Anna się udawała. Prędko sprowadzono lekarza. Stwierdził on 9 głębokich, ciężkich ran, przy czym pięć z nich było ranami śmiertelnymi.

Lekarz stwierdził, że sam niewiele tu zrobi. Przy sądowej obdukcji zanotowano prócz wymienionych ran ciętych jeszcze jedną: z prawej strony klatki piersiowe, która przecięła żebro oraz dolną część płuca. Inne pchnięcie zadane było między żebrami w kierunku klatki piersiowej. Najbardziej śmiertelnym pchnięciem było to wymierzone w prawe podbrzusze. Przecięło ono przeponę i wątrobę, a powstała rana ropiała i sprawiała Annie wielki ból.

Jeszcze inne pchnięcie również przecięło przeponę brzuszną.
Piąta śmiertelna rana znajdowała się na plecach powyżej prawej łopatki. Była to otwarta rana, która rozcięła opłucną i przecięła szóste żebro.
Wielki ból sprawiała Annie również rana obok pod lewym obojczykiem. Kolejne pchnięcie wymierzone było w okolicę żołądka.

Bardzo duża utrata krwi sprawiała, że Anna odczuwała ogromne pragnienie. Jednakże z powodu poprzecinanego żołądka nie była w stanie cokolwiek zatrzymać. Stąd męczące wymioty, które bardzo przysparzały dalszych cierpień.

Anna bardzo pragnęła być zaopatrzona sakramentami na śmierć. Pan ją wysłuchał. Po ich przyjęciu była bardzo szczęśliwa: „Bogu dzięki, że mam je już poza sobą! Bogu niech będzie Chwała i dziękczynienie, że zostałam jeszcze zaopatrzona, że tak długo jeszcze dożyłam” !

Po przyjęciu sakramentu Namaszczenia i przyjęciu Komunii św. była jakby przemieniona. Przebaczyła mordercy z całego serca. Gdy przyszła odwiedzić ją matka mordercy, przyjęła ją z wielką miłością i zapewniła: „O nie, nie gniewam się na niego, ani też na Panią” ! Krawcowa, która zajęła się pielęgnacją ciężko rannej Anny, zaświadczyła, że usłyszała z ust Anny słowa: „Mojemu mordercy z serca przebaczyłam. Ofiaruję moje cierpienia również w jego intencji, żeby się nawrócił. A gdy przyjdę do nieba, będę się tam za niego modliła”.

Mimo straszliwych ran, Anna żyła jeszcze przez cały Wielki Tydzień. Ale bóle jej były niewyrażalne. Miała dużo odwiedzin. Wszyscy mogli się przekonać ze zdumieniem, jak heroicznie przyjmowała ona cierpienia, jednocześnie oddając się cała Woli Bożej, modląc się cierpliwie i cierpiąc. Zdaniem opiekującego się nią lekarza oraz wszystkich, którzy widzieli ją na tym łożu cierpień i ją pielęgnowali, dojrzała ona do stopnia świętości. Wydobywająca się ropa przez wewnętrznie poprzecinane narządy i żar temperatury bijący z ran sprawiały, że od czasu do czasu głośno wołała: „Bo wewnątrz wszystko mnie pali”. Właściwie jednak nie skarżyła się w ogóle, nie skarżyła się nawet na swego mordercę. Podkreślała wielokrotnie: „Nie czuję żadnego gniewu, nie gniewam się na nikogo. Mojemu mordercy z całego serca przebaczyłam”.

Gdy bóle nasilały się do niemożliwości, tak iż nie była w stanie nawet się modlić, ujmowała Różaniec, który podarował jej któryś z Pielgrzymów do Ziemi Świętej. Anna go ściskała rękami i raz po raz podnosiła do swych warg. W ostatnich godzinach swych nieprawdopodobnych cierpień oplotła nim mocno dłoń i wciąż szeptała: „In Gottes Namen – W Imię Boże”. Szeptała różne akty strzeliste. Była bardzo wdzięczna, gdy obecni modlili się wraz z nią, a nawet prosiła o to, a nawet dodawała: „Uklęknijcie i prowadźcie modlitwę, wtedy jest mi lżej”. Względnie: „Nie miejcie mi tego za złe: modlić się razem nie mogę, umiem tylko wznosić westchnienia w formie aktów strzelistych”.

Opiekujący się nią lekarz przychodził z wizytą dwukrotnie każdego dnia, żeby jej w ten sposób towarzyszyć. Był też obecny przy jej odejściu – w noc Wielkanocną. Anna trzymała mocno Różaniec w ręku, całowała gorąco krzyżyk, i nie skarżyła się.
– Gdy podano jej na wzmocnienie parę kropli koniaku, przymnożyło jej to tylko cierpień, bo wszystko natychmiast zwróciła. Jej pracodawczyni, która była dla niej jakby drugą matką, zachęcała ją do powtarzania po trzy razy: „Mein Jesus, Barmherzigkeit – O mój Jezu, Miłosierdzia”. Anna uczyniła to dwukrotnie, ale za trzecim razem wyszeptała: „Już nie potrafię”. Wtedy owa kochana pracodawczyni podała jej parę kropli wody święconej do picia, co Anna uczyniła z wielką pobożnością.

Zaczął występować obfity pot śmiertelny, tak iż co chwilę trzeba było ją osuszać. Owa Pani wypowiedziała też jeszcze słowa błogosławieństwa nad nią. Jego ostatnie słowa: „... i Ducha Świętego. Amen” wypowiedziała też jeszcze Anna, całując parokrotnie krzyżyk na Różańcu. I wtedy to, o 23.30 w noc Wielkanocy, oddała swe życie Bogu.

Lekarz, któremu dane było przeżywać na bieżąco to umieranie, wyraził się w najwyższym zachwycie: „Przynieście tu wszystkie kwiaty do tej czystej dziewczyny, żeby ją pochować tak pięknie jak to tylko możliwe! Taka śmierć nie zdarzy się już w miejscowości Sankt Stefan”.

(2.2 kB)

Pogrzeb i Annie oddawana cześć

Do domu pogrzebowego płynęły strumieniami pielgrzymki wiernych, by pomodlić się u szczątków tej dzielnej męczennicy. Pogrzeb zamienił się w wielki pochód triumfalny z udziałem wielkich tłumów, które przybyły i z sąsiednich parafii, a nawet z bardzo daleka. Trumna tonęła w kwiatach.

(11 kB)
Miejsce spoczynku Anny Suppan na cmentarzu. Można przeczytać jej imię i nazwisko. U góry pomnika widać zdjęcie Anny, które dopiero co wykorzystano by przybliżyć sobie wygląd zewnętrzny Anny

Sam zaś ów towarzyszący jej lekarz złożył w 1952 roku, sam już w mocno posuniętym wieku, jeszcze raz pisemne świadectwo o Annie: „Badanie jakie przeprowadziłem, wykazało, że dziewczyna doznała wielu śmiertelnych zranień, zwłaszcza w okolicy podbrzusza. Pomimo walki z napastnikiem i ran odniesionych na podbrzuszu, pozostała ona na podstawie mojego badania nie naruszona pod względem płciowym. Odwiedzałem ją potem jeszcze każdego dnia, niekiedy parokrotnie na dzień. Podczas tych odwiedzin oświadczyła mi ona jeszcze przed śmiercią parokrotnie przy pełnej przytomności, że przebacza swemu napastnikowi. Anna Suppan zmarła 26 marca 1910 r. o pół do dwunastej w nocy – w następstwie wewnętrznych ran i z wyczerpania”.

Na kamieniu na jej grobie na cmentarzu Sankt Stefan w Rosental widnieje dłuższy napis: „Tutaj spoczywa Anna Suppan, ozdoba Stowarzyszenia Dziewcząt z Gnas, która w wieku 18 lat, w Niedzielę Palmową 1910 roku, obroniwszy bohatersko swą niewinność w Wörth, zraniona śmiertelnie wieloma ciosami, umarła w noc Wielkanocną, a pochowana została we wtorek Tygodnia Wielkanocy”.

Pewien proboszcz: Franz Wohlgemuth (1910-1983), rodem z Wörth (urodził się w nocy kiedy to Anna Suppan umierała), żywił wielkie nabożeństwo do tej Męczennicy. Jego staraniem została w latach 1937-38 wzniesiona kaplica pod wezwaniem „Anna-Suppan-Gedächtniskapelle” (= Kaplica ku pamięci Anny Suppan). Kaplicę poświęcono Matce Boskiej Nieustającej Pomocy. Na podstawie danych z internetu została ona odrestaurowana w 1998 r.

Zapewne również do Anny Suppan odnoszą się słowa, jakie Papież Pius XII wypowiedział przy kanonizacji św. Marii Goretti: „Wszyscy wiedzą, że ta dziewica, całkiem bezbronna, musiała sprostać gorzkiej walce. Nagle i nieoczekiwanie rozpętała się przeciw niej dzika burza, która zmierzała do złamania jej anielskiej czystości. Ale w tej twardej walce mogła ona powtórzyć Boskiemu Odkupicielowi słowa ze złotej Księgi ‘O Naśladowaniu Chrystusa’: ‘Jeśli będą mnie poddawały próbie nawet liczne uciski, i będę poddawana torturom, nie obawiam się żadnego nieszczęścia. Bo Ty jesteś ze mną! Czystość jest moją siłą. Ona mi niesie radę i pomoc. Jest ona potężniejsza niż wszyscy moi nieprzyjaciele. W taki sposób dopomogła jej łaska z Nieba, a jej wola odpowiedziała na nią wielkodusznie i dzielnie. Przelała swoją krew i ustrzegła chluby dziewiczości”.

(3.5 kB)

4. Błog. Teresa Bracco (1924-1944)

(2.8 kB)

Lata młodzieńczości

(10.2 KB)
Obraz Błog. Teresy Bracco. Wykonany zapewne na podstawie zdjęć Błogosławionej, wykonanych fotografią czarno-białą.

Kolejną dziewczyną, która przez śmierć męczeńską dzielnie obroniła cnoty czystości, jest 20-letnia Teresa Bracco (24.II.1924–28.VIII.1944). Korzystamy ponownie z pisma „Freundeskreis Maria Goretti – Information”. Poniższe słowa są niemal przekładem artykułu, który czytelnikom przybliża postać tej męczennicy (FMG-Information, 1998, nr 64, 33).

Dzieje się to tym razem w północnych Włoszech, pod koniec Drugiej Wojny Światowej. Włochy były w zasadzie zajęte przez wojska niemieckie. Czynne jednak były oddziały partyzanckie, które walczyły o Niepodległość i zachowanie tożsamości Włoch.

Teresa Bracco pochodziła z wielodzietnej rodziny głęboko wierzących rolników. Cała rodzina codziennie zbierała się na modlitwę Różańcową i czytanie Pisma Świętego. Ci którzy znali Teresą, potwierdzają, że była pracowita, skromna i wstrzemięźliwa w rozmowie. Unikała hałaśliwego towarzystwa i powierzchownych rozrywek.

Gdy Teresa miała 3 lata, straciła w ciągu 3 dni swych braci: jeden liczył 9 lat, drugi 15 lat. Do Pierwszej Komunii świętej przystąpiła Teresa 21 kwietnia 1931 r. W sierpniu 1933 r. zobaczyła podówczas 9 lat licząca Teresa obrazek przedstawiający św. Dominika Savio. Przeczytała zwięzłą dewizę jego życia: „Raczej śmierć, niż grzech”. Do Sakramentu Bierzmowania przystąpiła 2 października 1933 r.

(12 kB)
Miejsce męczeństwa Błogosławionej Teresy Bracco: tutaj niemiecki żołnierz prowadził z nią walkę, dusił ją i w końcu zastrzelił.

Po ukończeniu szkoły podstawowej musiała przejąć funkcję pasterki. Potem funkcja ta przeszła na jej młodszą siostrę. Teresa pracowała wtedy u boku swego ojca oraz swej starszej siostry. Była to praca w gospodarstwie domowym. Trzeba było doglądać łąk, pól, zasiewów, gajów drzew kasztanowych i winnic. Ojciec umarł jednak w lipcu 1944: niedługo przed śmiercią męczeńską swej córki.

W ciągu ostatnich 3 lat swego życia Teresa otworzyła swe serce na oścież na Boga. Modlitwa stała się jej codziennym pokarmem i odpoczynkiem, a Matka Najświętsza i Jezus w Eucharystii jej stałymi rozmówcami. Poślubiła ona Jezusa i poświęciła się Niepokalanej. Świadczy o tym obrączka z miejsca pielgrzymkowego Todocco: obrączka została znaleziona na jej palcu serdecznym w czasie exhumacji jej szczątków doczesnych w 1989 r.


(3.5 kB)

Śmierć w obronie czystości zadana przez niemieckiego żołnierza

Jesienią 1943 r. włoscy partyzanci rozmieścili swe oddziały w lasach diecezji Acqui. Dnia 24 lipca 1944 r. doszło w pobliżu rodzinnej wioski Błogosławionej do walk pomiędzy nimi a wojskiem niemieckim. Następnego dnia Niemcy powrócili na miejsce bitwy, by pochować swoich poległych. Zaczęli również niszczyć i palić okoliczne domostwa, chcąc ukarać chłopów za ich współpracę z partyzantami. 28 sierpnia dotarli do Santa Giulia. Zorganizowali obławę na mieszkańców wioski, strzelali do bezbronnych i zabierali dobytek. Kilku żołnierzy uprowadziło ponadto trzy dziewczyny.

Obraz błog. Teresy Bracco (2.3 kB)
Błogosławiona Teresa Bracco. We Włoszech określano ją jako bella ragazza = piękna dziewczyna.

Wśród tych dziewcząt znalazła się również Teresa Bracco. Jeden z nich wciągnął ją do lasu i próbował zmusić ją do grzechu. Teresa usiłowała uciec od niego i dostać się w pobliże domów. To jej się jednak nie udało. Stawiała ona żołnierzowi opór ze wszystkich sił. To go doprowadziło do wściekłości. Zaczął on dusić Teresę, a w końcu zabił ją dwoma strzałami z pistoletu.

Jej zmasakrowane ciało znaleziono dopiero na trzeci dzień, 30 sierpnia. Na tymże miejscu wzniesiono potem marmurowy pomnik – z napisem:

„Teresa Bracco. Dnia 28 sierpnia 1944 została barbarzyńsko
zamordowana przez okrutnego żołnierza
– w kwiecie swych 20 lat, broniąc blasku swej czystości”.

Pogrzeb jej odbył się 31 sierpnia.

Papież Jan Paweł II wyniósł Teresę Bracco do godności Błogosławionych w Turynie – dnia 24 maja 1998 r.

(3.5 kB)

5. Błog. S. Lindalva Justo de Oliveira (1953-1993)

(2.8 kB)

Początkowe lata życia Lindalvy

Przenosimy się do Brazylii. Oto garść szczegółów o męczeńskiej śmierci w obronie czystości siostry zakonnej, Błogosławionej S. Lindalva Justo de Oliveira (zob.: FMG-Information, 2008, nr 93, 33n).

(6.1 kB)
Błogosławiona Lindalva - zakonnica, na tle Domu Starców, gdzie zginęła zasztyletowana przez jednego z pacjentów, pełniąc w sam raz służbę: na stanowisku.

Ojciec Lindalvy był wieśniakiem w ubogich okolicach Rio Grande do Norte. Jako wdowiec ożenił się powtórnie – z Marią Lucia de Oliveira. Lindalva była 6-tym dzieckiem wśród trzynaściorga tego małżeństwa. Rodzina była uboga, ale bogata w wiarę. Ojciec przeniósł się do Açu, by dzieciom umożliwić szkołę. Na tym nowym miejscu przyszła na świat Lindalva.

Lindalva urodziła się 20 października 1953 r., a ochrzczona została 7 stycznia 1954 r. Lindalva rozwijała się szybko, spoglądając na co dzień na przykład życia wiary swych obojga rodziców. Ojciec często czytał jej i pozostałym dzieciom Pismo święte. Sama Lindalva spontanicznie pomagała matce w utrzymaniu domu. Odznaczała się naturalną wrażliwością na ubóstwo i spędzała wiele czasu z ubogimi dziećmi. Czasem rozdawała im swe własne suknie.

Do Pierwszej Komunii św. przystąpiła w wieku 12 lat (15.XII.1965). Po ukończeniu szkoły podstawowej przeniosła się do Natal, uczęszczając tam do szkoły zawodowej. Mieszkała u rodziny swego brata i pomagała przy wychowaniu trójki swych bratanków. Potem pracowała na różnych stanowiskach: w handlu, jako kasjerka na stacji benzynowej, posyłając zarobiony grosz swej matce. Codziennie wygospodarowywała sobie ponadto czas na odwiedziny Domu Starszych Osób. Ilekroć przyjaciółki zaczynały mówić z nią o jej zamążpójściu, ona zmieniała temat, żartując, że ma już „trójkę swych bratanków”.

W 1982 umarł jej ojciec na chorobę nowotworową. Lindalva towarzyszyła mu w chorobie z pełnym oddaniem. Gdy ojciec wyczuwał zbliżającą się śmierć, zgromadził swe dzieci z pobliża. Poprosił wtedy kapłana, przyjął sakrament namaszczenia i udzielił swym dzieciom błogosławieństwa, kładąc im na serce ustrzeżenie wiary i życie w zgodzie z Wolą Bożą. Tego samego dnia odszedł do Boga.

Lindalva zdecydowała się po śmierci ojca poświęcić się pracy na rzecz ubogich. Zaczęła coraz bardziej dostrzegać w nich Chrystusa. Dawało jej to wiele radości. Zrobiła kurs specjalny na pielęgniarkę. Jednocześnie miała przyjaciół, nauczyła się gry na gitarze i rozwijała swe zamiłowanie do spraw kultury. W 1987 r. otrzymała Sakrament Bierzmowania.

(2.2 kB)

U Sióstr Córek Chrześcijańskiej Miłości

Od pewnego czasu utrzymywała wtedy kontakt z Siostrami św. Wincentego a Paulo: „Córkami chrześcijańskiej miłości”. Przełożona klasztoru Sióstr w Natal – S.Djanira, była przekonana, że Lindalva ma łaskę powołania.
Dnia 2 lutego 1988 została Lindalva przyjęta do postulatu Zgromadzenia, budując swe towarzyszki radością i swą wrażliwością na ubogich. W swym podaniu o przyjęcie napisała:

„Mam już ... 33 lat i Bogu dzięki, jestem całkiem zdrowa. Już od dawna dosłyszałam Głos Boży, ale dopiero teraz jestem wolna, by za tym Głosem podążać i oddać się całkowicie w posługę ubogim ... Chciałabym zaznawać wszelkiej radości Nieba, chciałabym przelewać się radością i pomagać bliźniemu, chciałabym czynić niestrudzenie dobro”.

Oto migawka z jej życia w nawiązaniu do własnego rodzeństwa. Jeden z jej braci – Antonio, stał się alkoholikiem. Lindalva napisała do niego:

„Zastanów się i czyń dobro względem siebie samego. Modlę się dużo za Ciebie i będę to czyniła nadal, a gdyby trzeba było, podejmę się pokuty, żebyś się otworzył na przyjęcie odpuszczenia grzechów. Naśladuj Jezusa, który walczył o życie grzeszników aż do śmierci. Oddał On swoje własne życie – nie jako Bóg, ale jako Człowiek: na odpuszczenie grzechów. Musimy się do Niego uciekać. Tylko w Nim życie nabiera wartości”

W rok później brat przestał pić.

Po okresie postulatu Lindalvia została przeniesiona ją do innych placówek Zgromadzenia. W 1989 została przyjęta wraz z 5 innymi Siostrami do Nowicjatu. Po swych obłóczynach powiedziała: „O tak, teraz jestem Córką chrześcijańskiej miłości”.

W styczniu 1991 r. została przeniesiona do państwowego Domu Starców Dom Pedro II do Salvador, Bahia, by pełnić posługę na oddziale chorób dla przebywających tam 40 osób w podeszłym wieku. Była odpowiedzialna za pawilon dla mężczyzn. Posługę pełniła z kompetencją i stanowczością. Swoją energią i gotowością służenia promieniowała radością swego serca. Można było wyczuwać, że kochała swoje powołanie i poczuwała się do służenia ubogim, pielęgnując każdego z pełnią miłości. Traktowała wszystkich na równi.

Posługę swoją uważała za pełnienie apostolstwa słowem, świadectwem, słuchaniem i modlitwą. Przygotowywała chorych do dobrej śmierci. Wszyscy ją lubili. Była skromna, prosta, dyskretna, a przy tym promieniowała miłością i czystością. Ponadto zaś znajdowała jeszcze czas, by odwiedzać ubogich po domach i zbierać dla nich ofiary. Sił dodawała jej miłość do Boga. Sama mawiała: „Musimy służyć najuboższemu bratu miłością i całkowitym oddaniem, bo Bóg przebywa w nim i czeka na nas”.

(2.2 kB)

W ostatecznej próbie na czystość

Na oddział męski tegoż Domu Opieki Starców został przyjęty w styczniu 1993 r. Augusto da Silva Peixoto. Liczył dopiero 46 lat życia. Dostał się tu, bo ktoś bardzo zabiegał o jego przyjęcie. Był to człowiek zawzięty, a niebawem zaczął nastawać na S. Lindalva, dając jej do poznania swoje grzeszne zamierzenia. Siostra trzymała się z dala od niego, na ile to tylko było możliwe. Zwierzyła się ze swych obaw innym siostrom i zaczęła modlić się w tej intencji. Wiara i modlitwa uformowały jej silną osobowość, wraz z gotowością bronienia czystości swego serca i ciała. Natomiast jej miłość i troskliwość o staruszków pozostawała nadal nie tknięta. To również stawało się motywem do dalszej posługi w tym domu starców. xz Sióstr: „Raczej przeleję swą krew, ale miejsca tego nie opuszczę”.

(5.4 kB)
Błogosławiona Lindalva. Z właściwym jej charakterystycznym uśmiechem: tuli w sam raz dzieko do siebie.

Dnia 30 marca tego roku (1993 r.) stały się nieczyste propozycje Augustyna tak nachalne i zatrważające, że Siostra poprosiła o interwencję jednego z urzędników Służby Zdrowia. Chociaż Augustyn obiecał, że się zmieni, żywił on w swym sercu nienawiść i zemstę, obmyślając zarazem wykonanie swego haniebnego planu.

Nadszedł dzień 9 kwietnia (1993 r.), Wielki Piątek. S. Lindalva uczestniczyła już wcześnie rano o 4.30 wraz z innymi Siostrami parafii ‘Boa Viagem’ – w Drodze Krzyżowej, po czym powróciła prędko na swój oddział, by ok. 7.00 godz. przygotować staruszkom śniadanie. Gdy na Oddziale dla Chorych wydzielała przy stole kawę, poczuła na swych plecach dotknięcie. Obróciła się i dostrzegła rozpaloną od gniewu twarz Augustyna. Trzymał on nóż w ręku i natychmiast pchnął go Siostrze w jej szyję. Trafił w żyłę szyjną. Siostra wykonywała wprawdzie ruchy obronne, ale on zadawał jej dalsze ciosy. S.Lindalvia wydobywała z siebie parokrotnie słowa: „Boże ustrzeż mnie”, ale wkrótce padła na podłogę. Przeprowadzona potem autopsja medyczno-sądowa stwierdziła 39 głębokich oraz 5 płytszych ciosów.

Jeden ze staruszków, który był w tej chwili w pobliżu, błagał mordercę, by Siostrę zostawić w spokoju. Ten jednak odpowiedział szorstko: „Zmykaj stąd, bo ci zrobię to samo”. Do innych chorych, którzy się zaraz zgromadzili, odezwał się: „Miałem to zrobić już dawno”. Inna Siostra, która przygotowywała śniadanie na innym Oddziale, przybiegła na odgłos krzyków. Zdobyła się na tyle odwagi, żeby mordercę ująć za rękę, ale nie mogła zrobić nic więcej w obawie, że teraz ją z kolei zaatakuje. W tej jednak chwili S. Lindalva oddała swe ostatnie tchnienie.

Morderca groził i innym staruszkom na Oddziale, żeby się nikt do niego nie zbliżył. Jednocześnie powtarzał parokrotnie: „Cieszę się, że mogłem tego dokonać”. Gdy zaś nadeszła jeszcze inna Siostra, która nie podejrzewając nic złego krzyknęła wystraszona: „O Boże, kto mógł czegoś podobnego dokonać”, morderca ponownie groził wszystkim, że gdy się tylko ktoś zbliży do niego, zrobi mu to samo. Potem się uspokoił, usiadł na ławce, otarł nóż o swoje spodnie, zatknął go w stół i zawołał: „Ona mnie nie chciała” ! Zwracając się zaś do lekarza, który w tej chwili wszedł, powiedział tylko: „Pan może wezwać policję, ja nie ucieknę. Zrobiłem to, co zrobić musiałem”.

Policja zjawiła się w parę minut później i ujęła mordercę. On zaś wyjaśniał zarówno przed sądem zarówno państwowym, jak i kościelnym, że ją zabił, bo ona mu odmówiła.

(2.2 kB)

Beatyfikacja S.Lindalvy

Tak więc S. Lindalva umarła w Wielki Piątek 1993 – po odprawionej Drodze Krzyżowej, na Oddziale dla Chorych w Domu Starców, w zjednoczeniu z ofiarą Chrystusa. Zwłoki Siostry zostały przeniesione do instytutu medycyny sądowej. Wieczorem wniesiono trumnę do kaplicy Dell‘Abrigo, którędy każdego roku przechodziła procesja Wielkopiątkowa. Przy trumnie gromadziły się przez całą noc tysiące ludzi. W Wielką Sobotę rano przewodniczył kard. Lucas Moreira Neves OP, Prymas Brazylii, pogrzebowi owej 39-letniej Siostry. W czasie Mszy św. w Niedzielę Białą powiedział: „Siostrze Lindalvie wystarczyło parę lat, żeby swoje życie zakonne uwieńczyć męczeństwem”.

Dnia 2 grudnia 2007 r. została S.Lindalva beatyfikowana. Jej relikwie spoczywają w kaplicy owego Domu Starców Dom Pedro II. Uroczystości beatyfikacyjne odbyły się na stadionie Salvador. Uroczystościom przewodniczył kard. Saraiva Martins – w obecności matki nowej Błogosławionej i przy udziale tysięcy wiernych. Kardynał nazwał ją „męczennicą naszych dni, przykładem przede wszystkim dla młodzieży – przez jej świadectwo prostoty, czystości, radości życia i oddania dla Chrystusa”.

Kardynał przytoczył przy tej sposobności wypowiedź Błogosławionej, gdy ją kiedyś zapytano o jej przysłowiową wesołość. S.Lindalva powiedziała wtedy:

„Serce moje należy do mnie – i potrafi cierpieć.
Natomiast twarz należy do innych – i powinno się uśmiechać”.

Wspomnienie Błogosławionej zostało wyznaczone na dzień jej chrztu, tj. na 7.stycznia. Jej dzień śmierci przypadałby bowiem często na okres Wielkiego Postu lub dni tygodnia Wielkanocy.

(3.5 kB)

6. Brigitte Irrgang (1943-1954)

(2.8 kB)

Ze Słowacji na Pomorze

Przenosimy się na teren Słowacji i Pomorza Bałtyckiego. Mamy przed sobą kolejną dziewczynę, która oddała życie w obronie czystości. Jest nią Brigitte Irrgang (zob.: FMG-Information, 2000, nr 70, 35n).

(10 kB)
Brigitte Irrgang, to kochane dziecko: siedzi w na łące pod lasem.

Brigitte urodziła się na Słowacji (10.II.1943) w Krickerhau (Handlová), zginęła w Loitz (dawne polskie: Łozice) w Meklemburgii k. Greifswaldu (29.IX.1954). Ojciec, nauczyciel, wraz z matką przekazali dzieciom (sześciorgu) religijne wychowanie. Dwóch synów zostało kapłanami. Sama Brigitte była dziewczynką bardzo wesołą. Matka nauczyła ją, że trzeba ofiarować wszystko, co jest trudne.

Pod koniec Drugiej Wojny Światowej zostali Niemcy z tamtych terenów wysiedleni. Rodzina Irrgang dotarła na pomorze – do Loitz (polskie: Łozice), miasteczka niemal wyłącznie ewangelickiego. Ojciec został tam dyrektorem Szkoły Średniej. Wychowanie Brygity przebiegało wzorowo. Mała dziewczynka z włosami blond w loczki, była najpilniejszą uczennicą w szkole, m.in. w nauce religii. Mimo istniejącej w Demokratycznej Republice Niemieckiej antychrześcijańskiej atmosfery i silnego nacisku politycznego komunistycznego reżimu, rodzina Irrgang angażowała się odważnie w praktyki katolicyzmu. Wychowawczyni klasy, Charlotte Gaede, nakreśliła o Brygicie słowa:

We wiosennych miesiącach 1954 wywarło twoje fizyczne i duchowe piękno i czystość szczególne wrażenie na moją świadomość ... Przyglądałam ci się nieraz i nasuwały mi się myśli: Ty piękny kwiecie!... Tak, tyś, Brigitte, była zapalona do wszystkiego co dobre, szlachetne, piękne, zawsze gotowa do pomocnego czynu, czysta w swojej woli i w swych dążnościach, spragniona poznania, z najgłębszą powagą zatroskana o przejrzystość duszy”.

Do pierwszej Komunii św. przystąpiła Brygita 27 lipca 1952 r.. Jednocześnie zaczęła przygotowywać się do planowanego na dzień 18 października 1954 r. sakramentu Bierzmowania. Na patronkę Bierzmowania obrała sobie św. Marię Goretti. Jeszcze na 2 dni przed swą śmiercią przyglądała się obrazkowi tej 4 lata wcześniej kanonizowanej świętej (kanonizacja św. Marii Goretti: 1950 r.) i powiedziała do matki: „Jaka ona jest piękna! Mamo, ja wiem o niej wszystko”.

Już jako 7 letnia dziewczynka była Brigitte jedną z najgorliwszych w czasie misji świętych dla dzieci. Uczęszczała regularnie do sakramentów świętych i chętnie odmawiała Różaniec. Trudno było nie zauważyć u niej jasnego ukierunkowania na Boga. Dla całkiem osobistego użytku założyła sobie zeszyt z rachunkiem sumienia – z wyjaśnieniami i pytaniami do Dziesięciorga Bożych Przykazań. Po przykazaniu VI. dopisała sobie w tym zeszyciku modlitwę poświęcenia się Najświętszej Maryi Pannie: „O meine Gebieterin ...” [= „O Pani moja i Matko moja, Tobie się całkowicie oddaję ...”].

Ówczesny proboszcz parafii Demmin (jemu przypadała również troska pasterska o Loitz) znał dobrze rodzinę Irrgang. Od niego też pochodzi ze stycznia 1955 obszerne sprawozdanie (potwierdzone przez 4 braci Brygity jako wiarygodnego świadectwa), w którym określił on tę dziewczynę jako męczennicę czystości.

(5.9 kB)
Brigitte Irrgang - zawsze uśmiechnięte dziecko, radość rodziców, rodziny, szkoły: radość Boga.

Od tego również proboszcza pochodzi m.in. szczegół z nauczania religii (nauczanie religii przez Siostrę Jadwiżankę), że jej gorliwość i wiedza religijna Brygity uchodziła za przysłowiową. Nauczyciele i dzieci mawiały:

„Zapytaj Brygitę, ona zawsze wszystko wie”.

Po lekcjach Brygita zapisywała sobie w zeszycie zawsze ważne wypowiedzi i uczyła się ich na pamięć.

(2.2 kB)

Nagłe, nieoczekiwane męczeństwo w obronie czystości

Dnia 29 września 1954, w święto św. Michała Archanioła, trudno było zaspokoić w nieskończoność ciągnące się pytania Brygity odnośnie do słów Chrystusa: „Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie, niech przyjdzie do Mnie i pije” (J 7,37). Gdy pozostałe dzieci wyszły już z klasy, Brygita poprosiła jeszcze Siostrę, żeby jej zaśpiewała pieśni Mszalne. Ale Siostra musiała już po długim dniu pracy udać się do siebie, bo robiło się ciemno.

Brygita pobiegła wobec tego na piętro budynku szkolnego, gdzie jej rodzina mieszkała. Ale matka posłała ją jeszcze prędko po jakieś zakupy. Gdy Brygita już wracała, jej starszy brat wyprzedził ją niedaleko domu. Tymczasem Brygita już nie wróciła. Rodzina była cała poruszona i bracia zaczęli jej szukać. Jeden z braci dostrzegł w ciemności, jak jakiś mężczyzna wymykał się zza krzaków. Wtedy to brat znalazł najpierw torbę do zakupów oraz rozrzucone części ubrania Brygity. Przerażony zobaczył zaraz potem Brygitę leżącą pod jednym z krzaków. Jej lewa skroń spływała krwią, szyja wykazywała ślady duszenia, a podbrzusze było bardzo pocięte. Nadszedł ojciec: zaniósł on dziewczynkę do domu. Wydawało mu się, że Brygita jest tylko ranna i nieprzytomna. Ale wkrótce się spostrzegł, że ona już nie żyła.

Wezwano natychmiast kapłana. Udzielił on warunkowo sakramentu Namaszczenia. Policji udało się w oparciu o wskazówkę brata szybko ująć sprawcę zbrodni. Przyprowadzono go do jego ofiary. Całymi godzinami zaprzeczał, jakoby miał coś wspólnego ze zbrodnią. Jednakże przyciśnięty dowodami do muru przyznał, że jakaś kobieta go odstawiła, a wówczas przyczaił się na tę dziewczynę, uderzył jej głową o mur, udusił i zadał jej gwałt. Jednakże na obrazku parafialnym widnieją słowa: „Sprawca napadł ją i chciał ją zgwałcić, jednakże do gwałtu już nie doszło”.

Martwe ciało dziewczynki zostało jeszcze tej w nocy przewiezione do badania na medycynie sądowej w Greifswald. Ciało zostało zwrócone 1-go października. W święto Aniołów Stróżów, 2 października 1954 r., męczenniczka została pochowana po uroczystym odprawieniu „Engelamt”.
(‘Pogrzeb Anioła’: niewinnego dziecka. Tak to określił proboszcz Wessels w swym sprawozdaniu).

Działo się to w przepełnionym kościele ewangelickim poświęconym Matce Najświętszej. Długo ciągnący się kondukt pogrzebowy szedł przepełnionymi ulicami miasteczka Lois, kierując się na miejscowy cmentarz.

(10.6 kB)
Tą kulą upamiętnili mieszkańcy ewangelickiej miejscowości Loitz męczennicę czystości - Brigitte Irrgang, która poniosła tam okrutnie jej zadaną śmierć dnia 29 września 1954 r., w święto Archanioła Michała.

Wspomniany ks. Proboszcz pisze:

„W milczeniu, wstrząśnięty, głęboko poruszony, słuchał tłum słów kapłana:
Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza ...
Albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca Mojego, który jest w niebie’
... (Mt 18,6).

– Gdy rzucimy okiem wstecz, odsłania ta niewinna śmierć owej czystej dziewczynki jej moc jako symbol. Sam już fakt, że mała Brigitte jakoby w przeczuciu swego własnego losu, obrała sobie na patronkę sakramentu Bierzmowania imię młodej Świętej: Marii Goretti, która w taki sam sposób zginęła jako ofiara swojej czystości, mówi wiele za siebie” (prob. Wessels).

Cała rodzina Irrgang wywędrowała w 1958 r. do Niemiec Zachodnich. Mimo to, chociaż ludność Loitz jest niemal wyłącznie ewangelicka, ludzie tamtejsi dbają nadal po dziś dzień o grób Brigitte, tak jakby dopiero co zginęła. W całej okolicy uchodzi ona ze względu na swoją śmierć jako męczennica czystości, jak to zresztą podkreślił prob. Wessels w swym sprawozdaniu w 1955 r.

W rok po śmierci Brigitte została w Loitz wzniesiona katolicka kaplica dla upamiętnienia Brigitte – kaplica pod wezwaniem św. Marii Goretti.
– W swym artykule przedrukowanym dla Gazety Kościelnej Berlina z „Wydarzeń Parafialnych” z Demmim – wzywa H.G.Tappert, żeby w swych osobistych potrzebach powierzać się wstawienniczej modlitwie Brygity.
Wspomina on również, że na grób Brygitte udał się Kardynał Sterzinsky z Berlina (FMG-Information, 2000, nr 70, 35n).

(3.5 kB)

7. Błog. Albertina Berkenbrock (1919-1931)

(2.8 kB)

Lata dzieciństwa Albertyny

(2.9 kB)
Błogosławiona Albertina Berkenbrock: dziewczynka w pierwszej młodości: Niewinne, czyste Dziecko Boże.

Przenosimy się w południowe strony Brazylii do Santa Catarina, gdzie w owym zdrowym okręgu górskim osiedlali się przeważnie mieszkańcy z Niemiec z Westfalii w połowie 19 wieku. Rodzina Berkenbrocks wywodziła się z takich właśnie osiedleńców-‘kolonistów’. Ludzie ci zaczęli tu obrabiać ziemię i prowadzić gospodarstwa rolne.

Rodzina Berkenbrock mieszkała w parafii Vargem do Cedro (diec. Tubarao, dawniej Florianopolis). Albertina była jednym z dziewięciorga dzieci rodziny Berkenbrock (zob. FMG-Information, 2007, nr 91, 46n). Urodziła się 11 kwietnia 1919 r. Od swoich głęboko wierzących rodziców nauczyła się Albertina modlitwy, poznawała najważniejsze tajemnice wiary, regularnie uczestniczyła we Mszy św. niedzielnej i przestrzegała Bożych przykazań. Ukochała przede wszystkim Niepokalaną Dziewicę Maryję i czciła św. Alojzego Gonzagę (święty młodzieżowy, wzór czystości). W domu głośno odmawiała z wszystkimi Różaniec i inne modlitwy.

Gorliwie i z radością przygotowywała się do Pierwszej Komunii świętej, do której przystąpiła 16.VIII.1928 r.: w wieku 9 lat. W następnych latach nieraz wracała do tego dnia jako do najszczęśliwszego dnia swego życia. Otrzymała również sakrament Bierzmowania – już 9.III.1925 r., czyli mając niecałe 6 lata.

(4.3 kB)
Obraz Beatyfikacyjny. Z tyłu widać jej miejscowy kościół parafialny.

Na podstawie zeznań jej matki dowiadujemy się, że Albertyna była „bardzo posłuszna, łagodna i pobożna.... W domu pomagała zawsze bez żadnych grymasów. Miała usposobienia spokojne, była nieco bojaźliwa. Chętnie bawiła się lalkami ... Była bardzo lubiana przez wszystkich rówieśników. Zawsze bardzo prosta, szczera i przyjazna, ubierała się skromnie. Nigdy nie usłyszałam z jej ust słowa niestosownego. W szkole dzieliła się swym chlebem na przerwach”.

Prócz tego wykształcenia, jakie wyniosła z domu, wiele miała do zawdzięczenia nauczycielowi szkoły podstawowej. On to nauczył Albertynę nie tylko czytania i pisania, ale również katechizmu i przygotowywał ją do Pierwszej Komunii świętej. Ów katecheta wyznał, że Albertyna „dobrze zrozumiała katechizm i doskonale również zrozumiała szóste przykazanie Boże”.

We Mszy św. uczestniczy pobożnie, a za każdym razem, gdy przyjeżdżał do ich gospodarstwa kapłan, przystępowała również do spowiedzi świętej.

(2.2 kB)

Nagle poniesiona śmierć w obronie czystości

(7.6 kB)
Na łożu cierpienia-męczeństwa: zabite ciało Albertyny. Widać twarz całą pokrwawioną w ciężkim zmaganiu ze sprawcą zbrodni.

Dnia 15 czerwca 1931, koło godz. 16.00, Albertyna wypasała bydło, które należało do jej rodziny. Ojciec polecił jej poszukać wołu, który wyrwał się gdzieś z pastwiska. Albertyna pobiegła boso, w sukni biało-czerwonej, spotykając po drodze przypadkowo młodego, 33-letniego człowieka, Maneco Palhoca, czarnoskórnego robotnika. Mieszkał on od lat wraz ze swoją żoną – mulatką i trójką swych dzieci w chatce ok. 30 m powyżej domu Berkenbrocków. Pracował on w gospodarstwie ojca Albertyny. Nie cieszył się on dobrą opinią, a po pijanemu wypowiadał na osiedlonych gospodarzy niejednokrotnie słowa pełne gróźb.

Albertyna znała go oczywiście dobrze, bo często bawiła się z jego dziećmi. W tej chwili Maneco wprowadził Albertynę w błąd mówiąc że wie, gdzie się ten wół podział – i skierował Albertynę do lasu. Albertyna jednak nie znalazła tam poszukiwanego wołu i wracała rozczarowania z powrotem. Tymczasem Maneco zaczaił się na nią w zasadzce.

Albertyna zorientowała się natychmiast, że nosi się on w stosunku do niej z zamiarem popełnienia grzechu nieczystego. Chciała go ominąć i wołała: „Maneco, nigdy” ! Wywiązała się walka: Albertyna broniła się przed nim ze wszystkich sił. Przez cały czas walki próbowała dać mu do zrozumienia, żeby tego ciężkiego grzechu nie popełnił, bo inaczej będzie musiała wyznać swemu ojcu, jak on się do niej odniósł.

Gdy Maneco zobaczył, że dziewczyny do grzechu nie namówi, zadał jej nożem cios w szyję. Albertyna od razu zginęła.
– W ten sposób Albertyna osiągnęła zwycięską koronę nienaruszonego dziewictwa, oddając swe młode 12-letnie życie Chrystusowi przez przelanie krwi męczeńskiej.

(2.2 kB)

Wydarzenia po męczeństwie Albertyny i jej Beatyfikacja

Ciało Albertyny zostało znalezione przez jej kuzyna. Wiadomość o zbrodni rozeszła się natychmiast po całej okolicy. Oddziały konnych mężczyzn poszukiwały mordercy, który uciekł.

Sam również Maneco, który chciał odwrócić podejrzenie od swojej osoby, dołączył się do grupy owych jeźdźców poszukujących sprawcy zbrodni. Po paru dniach okoliczności się w końcu wyjaśniły. Podejrzany początkowo zaprzeczał, jakoby miał coś wspólnego ze zbrodnią. Został on jednak rozpoznany w odległej miejscowości – i aresztowany. Po daremnym zaprzeczaniu, przyparty do muru niezbitymi dowodami, przyznał się w końcu do popełnionej zbrodni.

Dostał najwyższy wyrok: 30 lat więzienia. Zmarł jednak już po ok. 7 latach. W ciągu tego czasu niejednokrotnie wracał do tej zbrodni i opowiadał szczegółowo, jak to wszystko wyglądało oraz jak Służebnica Boża pozostała wierną Bożemu przykazaniu aż do przelania krwi.

(11.2 kB)
Figura Błogosławionej dziewczynki Albertyny, która służy do jej niesienia w czasie procesji.

Zaraz po śmierci ludzie uznali Albertynę za męczennicę czystości. Jej grób oraz miejsce jej śmierci stały się celem licznych pielgrzymek. Na miejscu męczeństwa został postawiony najpierw krzyż, później zbudowano tam kaplicę upamiętniającą jej męczeństwo.

O czci oddawanej męczennicy czystości świadczy wielka ilość wot zawieszanych tam przez pielgrzymów przybywających tu z dalekich stron. Niemiecki misjonarz pracujący w Brazylii, O.Henryk Sebastian Rademacher, napisał i opublikował już w 1932/33 życiorys Albertyny.
(„Das Heldenmädchen von Vargem do Cedro – Bohaterska dziewczyna z Vargem do Cedro”).

Rodzeństwo męczennicy nadal żyje na tym samym miejscu. Śmierć i świadectwo cnoty tej zaledwie 12-letniej dziewczyny wywierały od początku wielkie wrażenie na otoczeniu. Od samego też początku zaczęto uważać Albertynę za symbol czystości i wytrwałości w wierze. Jej reputacja jako męczennicy została potwierdzona, gdy lokalna położna, która badało jej ciało, stwierdziła, że gwałt na dziewczynie nie został dokonany.

Ponieważ opinia o męczeństwie umacniała się z biegiem lat i pojawiały się znaki cudów, arcybiskup z Tubarao wszczął w 1952 r. Proces Informacyjny Diecezjalny nad życiem i męczeńską śmiercią Albertyną, który by następnie pozwolił rozpocząć w Rzymie jej proces beatyfikacyjny. Ten dodatkowy proces został otworzony w 1958 r., a po przerwie dokończony na szczeblu diecezjalnym w 2001 r.

Dnia 18.lutego 2001 zostały ekshumowane doczesne szczątki Albertyny. Następujące potem badania w Rzymie doprowadziły do wydania jesienią 2006 r. przez grupę konsultorów teologicznych orzeczenia stwierdzającego fakt męczeństwa, po czym nastąpiło uznanie faktu męczeństwa na zgromadzeniu plenarnym kardynałów i biskupów należących do kompetentnej Kongregacji. Beatyfikacji Albertyny dokonał papież Benedykt XVI w dniu 20 października 2007 roku.

(3.5 kB)

8. Josefina Vilaseca (1940-1952)

(2.8 kB)

Dni dzieciństwa, pracy i pogłębienia życia religijnego

(8.7 kB)
Josefina: widać że to jeszcze młodziutkie dziecko, a wewnętrznie tak bardzo dojrzałe!

A oto jeszcze jedno świadectwo męczeństwa w obronie cnoty czystości – tym razem z Hiszpanii: 12-letniej Josefiny Vilaseca (FMG-Information, 1997, nr 61, 34n).

Znajdujemy się w niedużej wiosce: Horta de Avinyó w diecezji Vich, w prowincji Barcelona. Małżonkowie Jaime Vilaseca i Antonia Alsina Coll miali siedmioro dzieci. Życie w domu było przesycone żywą wiarą – z codziennym Różańcem, częstym przystępowaniem do sakramentów świętych i uczestnictwem w życiu liturgicznym Kościoła. Józefina była piątym dzieckiem tej rodziny.

Jej 49-letni ojciec miał bardzo słabe zdrowie, toteż często nie był w stanie wykonywać pracy w polu. Udzielał się jednak dużo w parafii. Matka pracowała w miejscowej fabryce odzieży. Starsze dzieci pomagały w gospodarstwie lub już znalazły pracę, a dwójka młodszych po Józefinie uczęszczało jeszcze do szkoły.

Józefina urodziła się 9 marca 1940 r. Następnego dnia, 10 marca, została ochrzczona w kościele parafialnym. Dziewczynce nadano imię: Josefina Francisca Assunción. Sakrament Bierzmowania otrzymała Józefina mając półtora roku – dnia 2 listopada 1941 r.

Do miejscowej szkoły wiejskiej zaczęła chodzić mając 4 lata. Pierwszą Komunię świętą otrzymała jako 9-letnia dziewczynka dnia 12 czerwca 1949 r. Kapłan, ks. Dr Ginés Padrós, który poznał Józefinę zaraz po przewiezieniu jej do kliniki do Manresa, nakreślił jej sylwetkę następująco: budowa ciała silna, wzrostu średniego, włosy o odcieniu czerwonawym, oczy duże, błyszczące, ani wybitnie piękna, ani brzydka, ale z nigdy nie ustępującym uśmiechem na twarzy.

Na podstawie sprawozdania nauczycielki wiejskiej, która miała Józefinę w swej klasie przez 6 lat, wykazywała Józefina wielkie zamiłowanie do robot ręcznych i do rysowania, natomiast w innych przedmiotach trudno jej było osiągnąć nawet średni poziom. Za to jednak przewyższała swoje koleżanki zdecydowanie znajomością katechizmu i dziejów biblijnych.

W kwietniu 1952 r. dostała się Józefina na pół roku do Sióstr Serca Jezusowego w miejscowości oddalonej o niewiele kilometrów: Avinyó. Tam pomagała w przedszkolu dla dzieci pracownic fabryki przy pilnowaniu ich dzieci, jednocześnie uczęszczając do szkoły wieczorowej. Józefina wykazywała się w tym czasie jako niewinna, pobożna dziewczyna z gospodarstwa wiejskiego, jednakże wolna od błędów przypisywanych tej warstwie społecznej. Zdarzało się, że chwilami wpadała w silny gniew, a niekiedy ulegała pokusie, by wydać nieduże kieszonkowe na słodycze, które jednak potem chętnie rozdzielała powierzonym jej dzieciom. Zwracała jednak uwagę swoją ujmującą szczerością i szczególnym umiłowaniem cnoty czystości. Dużo się śmiała i śpiewała całą sobą pieśni, jakich nauczyła się czy to na lekcjach religii, czy też na misjach ludowych.

(4.1 kB)
W szpitalu - w dniach zmagania się z nie gojącymi się ranami zadanymi nożem. Obok widać lalkę, którą specjalnie dla niej wykonała firma reklamująca ubranka dla lalek: lalka ubrana została tutaj w strój Pierwszokomunijny. Można podziwiać uśmiech Josefiny - pomimo strasznego pragnienia, i stałych bardzo silnych bólów z nie gojących się ran, i przebitej krtani...

Jej życie religijne utrzymywało się bezdyskusyjnie na poziomie przewyższającym jej wiek i okoliczności. Prócz codziennej modlitwy porannej i wieczornej nawiedzała często Najśw. Sakrament w kościele. Uprosiła sobie u miejscowego proboszcza, by jej użyczył na popołudnie klucza do kościoła. W każdą niedzielę i święta, niekiedy również w ciągu tygodnia, zwłaszcza zaś w Pierwsze piątki miesiąca, przystępowała do Komunii świętej.

Odznaczała się głęboką miłością do Najśw. Maryi Panny. Matka Józefiny bardzo wcześnie poświęciła Maryi zarówno Józefinę, jak i pozostałe swoje dzieci. Józefina modliła się też często i chętnie na Różańcu. Znamienne, że po modlitwie Różańcowej przeżywała nieraz chwile niemal ekstazy.

W grudniu 1951 r. nastał w miejscowości rodzinnej Józefiny nowy duszpasterz. Zaczął on organizować z zapałem Akcję Katolicką, którą Kościół w tym czasie bardzo rozwijał. Józefina została sekretarką stowarzyszenia Akcji Katolickiej i przewodniczącej Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej, chociaż działalności tej zanadto nawet nie rozpoczęła ze względu na to, że wkrótce potem zginęła.

Dnia 21 października 1952 upłynął dla Józefiny półroczny pobyt w klasztorze i w ‘Żłóbku’ w Aninyó. Przeżyła ona w tym czasie głęboko jeszcze misje święte, które odbywały się w tamtejszej parafii Avinyó. Na jednym z kazań misjonarz opowiadał dzieciom o życiu św. Marii Goretti, która dwa lata wcześniej została kanonizowana przez papieża Piusa XII.

(2.2 kB)

W śmiertelnym zmaganiu w obronie czystości

W dniach od 11 listopada do 8 grudnia 1952 r. miała Józefina dotrzymywać towarzystwa wdowie i zarazem pani gospodarstwa zwanego ‘Salabarnada’. Miała również pomagać jej przy wykonywaniu mniejszych prac – póki nie nadejdzie nowy zarządca majątku.

Salabarnada było wielkim, bogatym gospodarstwem, położonym nieco z boku od samej miejscowości. Od dwóch miesięcy mieszkał w tymże domu też jeszcze młody, silny mężczyzna o sympatycznym wyglądzie, 24-letni José Garriga Junyent. Zadaniem jego było zaopatrywanie domu. Był to młodzieniec twardy, religijnie wcale lub tylko nieznacznie ukształtowany. Poza tym jednak nie dawał żadnego powodu do podejrzeń.

Józefina, która początkowo czuła się nieswojo po zakończeniu pobytu u Sióstr w Avinyó i nagle zaistniałym osamotnieniu, przyzwyczaiła się prędko do nowych warunków. Zabawiała wnuków pani domu, z którą dobrze się rozumiała. W niedziele wolno jej było odwiedzić swój dom rodzinny.

W międzyczasie jej przyszły napastnik musiał jej już jednak dać znać o swoich zamierzeniach w stosunku do niej, bo w niedzielę przed napadem powiedziała Józefina w domu znamiennie: „W Salabarnada ... nie podoba mi się, bo ... José jest niedobry”. Ale matka nie zrozumiała tych słów w całej ich powadze i pocieszała córkę, że musi tam pobyć przez już tylko niewiele dni.

Dnia 4 grudnia 1952 r. właścicielka gospodarstwa musiała wyjść z domu po zakupy. W kuchni pozostał sam tylko José i Józefina, gdzie oboje dopiero co spożyli śniadanie. Chwilę tę wykorzystał José, by zrealizować swoje grzeszne zamierzenie. Josefina odpowiedziała swoim ostrym, stanowczym ‘Nie’. Wywiązała się ciężka, nierówna walka.

W celu przełamania oporu Josefiny, chłopiec przycisnął jej głowę do zmywalki w kuchni i zranił ją nieco nożem w szyję. Josefina nie dała za wygrana, a nawet udało się jej uwolnić od napastnika: uciekła do sąsiedniego pokoju. Ale nie zdołała zamknąć całkowicie drzwi: chłopiec miał więcej siły i przemógł ją. Tutaj rzucił się na nią i pchnął nożem dwukrotnie w lewą stronę klatki piersiowej blisko serca i ciężko zranił ją w szyję.

Na podstawie badania przeprowadzonego przez lekarza sądu z Manresa, rana w skos na przedniej części szyi przecięła dwie trzecie tchawicy. Rany cięte na płaszczyznach dłoni świadczą szczególnie dramatycznie, jak bardzo Józefina się broniła. Josefina upadła na podłogę obficie krwawiąc i straciła przytomność. Po chwili przyszła jednak chwilowo do siebie i jak potem sama opowiadała, odmówiła trzy „Zdrowaś Maryjo” oraz akt żalu doskonałego w przekonaniu, że umiera.

(11.5 kB)
To zdjęcie Josefiny obiegło cały świat. Można zobaczyć przesztyletowaną szyję i krtań.

Gdy pani domu wróciła po dobrej godzinie nieobecności, nie wiedziała, czemu Josefina nie wyszła jej naprzeciw. Zaczęła jej szukać po pokojach. Znalazła nieprzytomną, całą w kałuży krwi – i zabandażowała krwawiącą szyję, pomimo iż jej się wydawało, że Józefina jest nieżywa. Zaczęła też nacierać jej skronie.

Po chwili Josefina przyszła na chwilkę do siebie i mogła na jej pytania dać do zrozumienia, że sprawcą był José. Przecięta tchawica niemal uniemożliwiała mówienie.

W odpowiedzi na wołanie pani, służący wszedł schodami do góry, w przekonaniu, że Josefina nie żyje. Udawał, że o niczym nie wie. Gdy pani mu oznajmiła, że sama Josefina powiedziała jej, iż on je zadał te rany, odpowiedział tylko: „Ona to rzeczywiście powiedziała? To znaczy: ona jeszcze żyje?” – „Tak, żyje” !
– Całkiem zdezorientowany wykrztusił z siebie: „Miałem zły moment”. Jak potem sam wyznał, sądził on, że gdyby dziewczyna wtedy umarła, wszystko by się jakoś powoli wyciszyło.

(2.2 kB)

W walce o utrzymanie życia Josefiny

Oboje wyszli teraz razem, by zawezwać pomocy, gdzie się tylko dało. Ciężko ranna Józefina została ostatecznie przetransportowana do kliniki St. Joseph w Manresa. Lekarze przystąpili natychmiast do operacji. Wszyscy byli pod wrażeniem niezłomnego spokoju dziewczyny podczas zabiegu i przy koniecznych dalszych zabiegach, chociaż niektóre z nich musiały być przeprowadzone bez znieczulenia.

Gdy wspomniany kapłan, Dr Padrós, zapytał Josefinę w szpitalu, kto był jej napastnikiem, wyznała jedynie wargami:

José, służący”.
„Czemu on to uczynił”?
On mnie chciał zmusić, żebym uczyniła coś złego”.
„A czemuś tego nie uczyniła”.
Bo tego czynić nie wolno, bo to byłby grzech”.
„Czyś mu to powiedziała”?
Tak. Ale za każdym razem, gdy mu to powiedziałam, wpadał w jeszcze większy szał i zadawał mi jeszcze więcej bólu”.

Z tego wyznania widać, że Józefina broniła się nie tylko z powodu instynktownego poczucia wstydliwości, ale przyjęła z całą świadomością raczej okrutną śmierć aniżeli grzech.

Wyznania Josefiny pokrywają się zresztą w pełni z wypowiedziami, jakie morderca składał w czasie przesłuchań. Został on skazany na więzienie na 30 lat z powodu zabójstwa, a na dalsze 20 lat z powodu gwałtu. Podjął on bowiem jeszcze próbę spełnienia swej żądzy na nieprzytomnym ciele Józefiny, ale to mu się ostatecznie nie udało.

Kapłan pytał Josefinę również, czy zna życie Marii Goretti. Gdy Siostra Przełożona wraz z matką od Josefiny zaczęła opowiadać o życiu włoskiej męczennicy, przypomniała ona sobie, że słyszała o niej w czasie misji świętych. Kapłan dopowiedział wtedy jeszcze:

„A czy ty wiesz, że Maria Goretti przebaczyła swojemu mordercy”?

Josefina odrzekła na to prędko:

Ja przecież również przebaczam José”.

Józefina przyjęła chętnie propozycję, żeby następnego dnia – był to Pierwszy Piątek miesiąca, przyjąć Komunię świętą. Dopowiedziała zaraz:

I przyjmę tę Komunię świętą w tej intencji, żeby José się nawrócił i stał dobry”.

Nie mniej heroicznie dodała matka:

Bardzo dobrze, Josefino! Ja też przyjmę Komunię św. w takiej samej intencji”.

Józefina przebywała na klinice w Manresa 3 tygodnie. Z początku wydawało się, że zaczyna się proces poprawy. Ale po ataku duszności trzeba było przeprowadzić nacięcie tchawicy. Józefina oddychała odtąd tylko przez dren i nie była już w stanie cokolwiek wypowiedzieć. Odpowiedzi udzielała poruszaniem wargami, lub kreśliła je znakami.

W tych dniach miała wiele odwiedzin od bliskich, od osób duchownych, a także od diecezjalnych przewodniczących nad Aspirantkami Akcji Katolickiej. Przyniosły one Józefinie odznakę Akcji Katolickiej. Że zaś w tych dniach w Manresa bardzo reklamowano stroje dla lalek, Komisja od Reklamy uchwaliła, że podarują Józefinie lalkę ubraną w strój Pierwszo-Komunijny.

Józefina przyjmowała każdego dnia Pana Jezusa. Za każdym razem modliła się o nawrócenie i poprawę dla napastnika. Któregoś razu zapytał ją kapłan, czy woli pójść do nieba, czy też wyzdrowieć. Josefina odpowiedziała na to: „Wszystko jedno! Jak zechce Bóg i Najświętsza Maryja Panna”.

Ponieważ nadal zdawała się pojawiać nadzieja na jakąś poprawę, zachęcał ją wspomniany kapłan, Dr Padrós, żeby i później, gdyby się pojawiła podobna pokusa być może w nie tak ostrej postaci, dochować takiej samej wierności Chrystusowi. Na pytanie zaś kapłana, czy byłaby i wtedy gotowa raczej umrzeć aniżeli zgrzeszyć, potwierdziła Josefina parokrotnym skinięciem głową twierdząco.
– Swoje kilka listów, względnie gdy była w stanie coś wyszeptać, swoje pozdrowienia pożegnalne dla tych którzy ją odwiedzali, kończyła za każdym razem słowami: „Módlcie się do Boga za mnie, żebym była zawsze bardzo dobra”.

Dnia 20 grudnia zaznaczył się ponowny nawrót trudności z oddychaniem. Josefina znajdowała się cały czas pod kontrolą lekarzy. We Wigilię Bożego Narodzenia słuchała na własne życzenie Radia Watykańskiego z transmisją Mszy św. papieskiej. W nocy o godz. 2.00 otrzymała jeszcze Komunię świętą. Potem stan jej się pogorszył, tak iż zaczęto zastanawiać się nad kolejną operacją. Ale do niej już nie doszło. Po południu w Boże Narodzenie, 25 grudnia 1952 r. Josefina oddała swego ducha Bogu. Była godzina 13.20.

(2.2 kB)

W oczekiwaniu na beatyfikację Josefiny

Niebawem zaczęły gromadzić się przy trumnie Josefiny tłumy rozmodlonych ludzi. Oceniono szacunkowo, że do chwili przeprowadzenia trumny na cmentarz w Manresa przy trumnie przesunęło się ok. 25.000 ludzi.

W czasie uroczystości pogrzebowej, na której zgromadziły się tysiące wiernych i przedstawicieli duchowieństwa, wyraził się biskup pomocniczy: „Nie chciałbym uprzedzać orzeczenia Kościoła, ale śmiem twierdzić, że Josefina Vilaseca zdobyła u Boga bogatą nagrodę. Jej męczeństwo za wiarę i w obronie czystości przygotowuje nam drogę do Nieba”.
Dnia 28 grudnia 1952 r., w święto Niewinnych Młodzianków, szczątki doczesne Josefiny spoczęły w jej miejscowości rodzinnej.

W niewiele dni po jej pogrzebie, 6 stycznia 1953, Biskup Ordynariusz uczcił Josefinę w swym Słowie Pasterskim jako męczennicę czystości. Napisał m.in.:

Nikt nie staje się nagle dobrym czy złym. Człowiek raczej zostaje kształtowany powoli ku dobru, względnie doznaje zniekształcenia przez zło. Skoro zatem Józefina osiągnęła szczyt dzielności, zawdzięcza to w dużym stopniu i zapewne w zasadniczej mierze swej formacji poprzez chrześcijańskie nauczanie”.

Wkrótce potem ukazała się w języku hiszpańskim broszurka – z przedmową biskupa pomocniczego. W lecie 1953 r. ukazał się jej niemiecki przekład w wydawnictwie w Kevelaer pt.: „Dr.Ginés Padrós: ‘Nie! To jest grzech... – Życie i ofiarnicza śmierć Josefiny Vilaseca”.

Niebawem podjęte zostały starania o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego. Już w 1958 ukazał się odnośny Dekret o heroiczności cnót. Jednakże pomimo iż środki przekazu początkowo upowszechniały wiadomość o śmierci hiszpańskiej męczennicy czystości, w dalszych latach wiadomości te przycichły.
W 1989 r. nadeszła z Watykanu odpowiedź na zapytanie biskupa z Vich, że proces Josefiny został na razie odroczony, żeby dać pierwszeństwo innym procesom diecezjalnym.

(3.5 kB)

PODSUMOWANIE
Wierność Przykazaniu aż do ofiary życia

(2.8 kB)

Trudno przejść obojętnie obok chociażby tylko tych ośmiu przytoczonych żywych przykładów wierności w czystości aż do przelania krwi własnej włącznie. W każdym z tych wypadków odnośne męczennice, z zasady niemal jeszcze dzieci: dziewczynki, bo o dziewczynki w pierwszym rzędzie tutaj chodzi, kierowały się zasadą-dewizą: „Lepiej umrzeć, niż zgrzeszyć”. Rozumiały ten wewnętrzny imperatyw w sensie dosłownym, bekompromisowo.

Możemy podziwiać wewnętrzną dojrzałość ducha u tych dzieci. Jak wyraziście zaznaczało się w ich czystych duszach działanie Ducha Świętego! Któraś z tych dziewczynek przyjęła sakrament Bierzmowania, tzn. sakrament nie tylko jako ‘próby wiary’ – tym jest przede wszystkim sakrament Chrztu świętego, ale i sakrament „próby charakteru” – tym jest sakrament Bierzmowania – mając zaledwie półtora roku. W innym wypadku dziecko przystąpiło do sakramentu Bierzmowania w wieku 6 lat.

(20 kB)
Boży znak: tęcza nad niebotycznym krajobrazem zatoki z brzegami w drzewach. Znak Bożego pojednania i czas łaski: czas przymierza Boga z człowiekiem i nagląca Boża prośba do człowieka, by przyjął Boże propozycje Przykazań.

Dojrzewanie tych młodych osóbek do stopniu heroizmu w obronie Bożych przykazań, których bronić należy w razie zaatakowania aż do złożenia własnego życia w ofierze, byłoby prawie niemożliwe, gdyby temu nie sprzyjał klimat głębokiego rozmodlenia całej rodziny – a były to z zasady rodziny wielodzietne. Dzieci te mogły obserwować na co dzień, że zarówno ojciec, jak matka nie tylko rozkazują dzieciom modlić się, przystępować regularnie do sakramentów świętych i bezapelacyjnie każdorazowo uczestniczyć w niedzielnej Mszy św., lecz sami pierwsi stawali na czele żywotnego związania z Bogiem na co dzień.

Gdy rodzice żyją na co dzień w stanie łaski uświęcającej, dzieci widzą ich nie obłudny przykład. Łatwiej im wtedy kroczyć śladami Chrystusa – w ślad za dobrym, odpowiedzialnym wcielaniem w życie przyrzeczeń Chrztu świętego swoich własnych rodziców. Życie rodziców staje się żywym świadectwem na co dzień, jak bardzo poważnie traktują złożone niegdyś przyrzeczenia Chrzestne:

„Czy wyrzekacie się grzechu, aby żyć w wolności dzieci Bożych?”
Wyrzekamy się.
„Czy wyrzekacie się wszystkiego, co prowadzi do zła, aby zło was nie opanowało?”
Wyrzekamy się.
„Czy wyrzekacie się szatana, który jest głównym sprawcą grzechu”?
Wyrzekamy się.

„Czy wierzycie w Boga Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi?”
Wierzymy.
„Czy wierzycie w Jezusa Chrystusa?”
Wierzymy.
„Czy wierzycie w Ducha Świętego?”
Wierzymy.

U tych dziewczynek-męczennic zdumiewa ich dziecięca, a zarazem żarliwa miłość do Niepokalanej Matki-Dziewicy Maryi. Tym goręcej dziewczynki te tęskniły za Chrystusem Eucharystycznym i możnością przyjmowania Go w Komunii św. Gdy tylko było to możliwe, dzieci te chętnie, spontanicznie przychodziły dodatkowo do kościoła, by adorować Chrystusa Eucharystycznego.
– Nic dziwnego, że Jezus nie zostawiał tej dziecięcej, szczerej miłości – bez odpowiedzi swej Bożo-Ludzkiej miłości, wyrażającej się w Ofierze Krzyża, uobecnianej w każdorazowej Mszy świętej.

Jest rzeczą zdumiewającą, że sama w sobie próba wierności Chrystusowi aż do świadectwa krwi przychodziła nagle, z zaskoczenia i nieoczekiwanie. Mimo iż w niektórych przypadkach odnośna dziewczynka obawiała się od dłuższego czasu możliwości ataku na swą cnotą przez niedwuznaczne zachowania swych przyszłych agresorów-zabójców. Nigdy by jednak tym dziewczynkom nie przeszło przez myśl, że próba dochowania wierności Chrystusowi zakończy się tak dramatycznym zmaganiem – aż do przelania krwi własnej.

Kolejnym spostrzeżeniem, związanym z samą chwilą zdawania owej „próby charakteru” po linii przyjętego sakramentu Bierzmowania, staje się zacięte zmaganie się w chwili nieoczekiwanego napadu z agresorem. Zmaganie to nie ugięło się pod wpływem pochlebstw czy obietnic. Przeradzało się ono za każdym razem w ciężką walkę fizyczną i zarazem duchową w obronie nienaruszalności swego ciała i ducha. Agresor, rozpalony roznamiętnieniem pożądania, do szału doprowadzony niepokonalnym oporem swej bezbronnej ofiary, nie jest w stanie przeciwstawić się jej inaczej, jak tylko zadając jej śmiercionośnym narzędziem bez opamiętania – jeden cios za drugim.

Zdumiewa w każdorazowym śmiertelnym zmaganiu się odnośnych dziewcząt o dochowanie wierności Bożemu przykazaniu VI: „Nie będziesz cudzołożył”  fakt, iż niepowodzeniem ze strony agresora zakończone doprowadzenie ich do grzechu – kończy się bezapelacyjnym sięgnięciem, w napadzie szału nie zaspokojonej żądzy ciała, już tylko po nóż ! Żeby wobec tego ofiarę zabić.
– Złamanie przykazania VI-go daje błyskawiczny przerzut na złamanie przykazania V-go: „Nie będziesz zabijał ”. Nie zaspokojona żądza domaga się straszliwej zemsty: „Wobec tego ... zadźgam cię za to na śmierć ...”.

Taki jest właśnie ... Szatan: ten ‘Zły’. Jest to ten, którego demaskuje Odkupiciel: „Od początku był on zabójcą ...” (J 8,44).

Chłopak, mężczyzna – poszukuje w ‘seksie’ – podobno ... miłości! Gdy napotyka na opór ze strony napadniętej ofiary, Zły-Szatan odbiera jemu: żywemu Obrazowi Boga – rozum. Na to ten się natychmiast zgadza.
– Człowiek ten, właściwie na dobre opętany przez Złego, nie potrafi już ‘myśleć’ ... po ludzku. Rządzi nim tak dalece go zaślepiająca żądza, że w razie niemożności jej zaspokojenia za wszelką cenę, mści się na ofierze okrutnie – i dziko. Dążenie do zapewnienia sobie (podobno) ‘miłości’ przeradza się w ... zamordowanie ofiary: przez zadawanie jej najokrutniejszych możliwych mąk. Jest to zaś często małe, całkiem bezbronne dziewczę ...

Oto oblicze tzw. ‘miłości’, która nie jest ‘miłością’, lecz ... bożkiem ‘seksu’. Odcięła się ona od Boga-Miłości. Zawierzyła Złemu: Szatanowi. ‘Miłość’ w wydaniu Szatana staje się „mordem”.
– Bardzo często jest to mord zwielokrotniony: chodzenie po trupach ofiar owej ‘miłości’. Tak dzieje się w przypadku ‘zabezpieczania się’ w środki poronne. Byle dopiąć celu żądzy. Aż do własnego wylądowaniu ... w królestwie ‘Złego’.

Czyżby się mylić miał pierwszy papież, Piotr Apostoł, gdy w Imię Chrystusa przestrzega:

„Przeciwnik wasz, Diabeł, jak lew ryczący
krąży szukając, kogo pożreć ...”?
(1 P 5,8)

Nie daj Boże, żeby na kimś sprawdzić się miały słowa zatroskania Odkupiciela człowieka Jezusa Chrystusa – o los wieczny tych, którzy odstępują od Boga i Bożych przykazań!
– Oby z kolei do nikogo nie musiały się odnosić słowa Miłosiernego Jezusa:

„... Jak więc zbiera się chwast i spala ogniem, tak będzie przy końcu świata.
Syn Człowieczy pośle Aniołów swoich: ci zbiorą z Jego Królestwa wszystkie zgorszenia
i tych, którzy dopuszczają się nieprawości,
i wrzucą ich w piec rozpalony. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 13,40nn).

Ci zaś – z własnego wyboru potępieni, uświadomią sobie – niestety definitywnie za późno – prawdę dalszych jeszcze słów Odkupiciela z tego samego fragmentu Ewangelii:

„Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w Królestwie Ojca swego ...”.
(Mt 13,43)

(6.6 kB)

Przedstawione tu fakty i słowa nie są czymś wystawionym na ‘przeminęło to z wiatrem”.

(0,35 kB)  Jest to dla jednych, którzy tego chcą, radosna rzeczywistość.

(0,36 kB)  A dla drugich, którzy z kolei tego drugiego wyboru wyraźnie sobie życzą, będzie to czymś odwrotnym:
dramatycznym i już nie dającym się odwrócić wyborem na potępienie – na wieki wieków.

Jak zwykle: wybór opcji na wieki-wieków:

– na „plus” (= życie w Domu Ojca),
– względnie na „minus” (odejście od Boga na wieki, w potępieniu wiecznego istnienia)
nie jest sprawą Boga-zamiast-człowieka, lecz samego poszczególnego człowieka.

Bóg daje zawsze każdemu wystarczająco dużo sił i możliwości, żeby dokonany przez niego wybór w sensie definitywnym, był wyborem najkorzystniejszym dla niego samego.

(8.5 kB)

RE-Lektura: cz.VII, rozdz. 3-o.
Stadniki, 14.VI.2015.
Tarnów, 5.VI.2022.


(0,7kB)        (0,7 kB)      (0,7 kB)

Powrót: SPIS TREŚCI



M. W WALCE O WIERNOŚĆ CHRYSTUSOWI AŻ DO PRZELANIA KRWI

W śmiertelnej walce o dochowanie czystości ‘dla Chrystusa’

1. Błog. Karolina Kózkówna (1898-1914)
Dzieciństwo – klimat religijny domu
Uwaga: Wybór stron internetowych o Bł.Karolinie
Kózkównej

Wojna Światowa w 1914 i zbliżające się wojska rosyjskie
18 listopada 1914: ostatni dzień życia Karoliny
Karolina sama z żołnierzem
Poszukiwanie i znalezienie Karoliny
Pogrzeb Karoliny – kult – beatyfikacja

2. Św. Maria Goretti (1890-1902)
Skrajne warunki życia rodziny
Kilka linków do stron internetowych o św. Marii Goretti
Nowe miejsce pobytu i pracy
Warunki życia po śmierci Luigi Goretti
Maria w konfrontacji z czyhającym na nią Alessandro
„Lepiej umrzeć, niż popełnić grzech”
Ratowanie śmiertelnie rannej Marii
Zwrot w życiu Alessandro
Ku chwale Ołtarzy

3. Anna Suppan (1891-1910)
W śmiertelnej walce o czystość
Tydzień konania z Chrystusem
Pogrzeb i Annie oddawana cześć

4. Błog. Teresa Bracco (1924-1944)
Lata młodzieńcze
Śmierć w obronie czystości zadana przez niemieckiego
żołnierza


5. Błog. S. Lindalva Justo de Oliveira (1953-1993)
U Sióstr Córek Chrześcijańskiej Miłości
W ostatecznej próbie na czystość
Beatyfikacja S.Lindalvy

6. Brigitte Irrgang (1943-1954)
Ze Słowacji na Pomorze
Nagłe, nieoczekiwane męczeństwo w obronie czystości

7. Błog. Albertina Berkenbrock (1919-1931)
Lata dzieciństwa Albertyny
Nagle poniesiona śmierć w obronie czystości
Wydarzenia po męczeństwie Albertyny i jej Beatyfikacja


8. Josefina Vilaseca (1940-1952)
Dni dzieciństwa, pracy i pogłębienia życia religijnego
W śmiertelnym zmaganiu w obronie czystości
W walce o utrzymanie życia Josefiny
W oczekiwaniu na beatyfikację Josefiny

Podsumownie. Wierność Przykazaniu aż do ofiary życia


Obrazy-Zdjęcia

Ryc.1. Duży Krzyż - w otoczeniu drzew zasypanych śniegiem
w zimie

Ryc.2. Karolina Kózkówna
Ryc.3. Karolina Kózkówna w szkole
Ryc.4. Św. Karolina Kózkówna
Ryc.5. Miejsce męczeństwa Karoliny
Ryc.6. Dom w którym Maria Goretti została śmiertelnie
poraniona

Ryc.7. Obraz św. Marii Goretti
Ryc.8. Figura św. Marii Goretti
Ryc.9. Obraz św. Marii Goretti
Ryc.10. Kadr z nagrobku Anny Suppan
Ryc.11. Kaplica-nagrobek w miejscu gdzie Anna została
śmiertelnie raniona

Ryc.12. Grób Anny Suppan na cmentarzu
Ryc.13. Obraz błog. Teresy Bracco
Ryc.14. Miejsce męczeństwa błog. Teresy Bracco
Ryc.15. Obraz błog. Teresy Bracco
Ryc.16. Zdjęcie S- Lindalvy
Ryc.17. Zdjęcie S- Lindalvy z opierającą się o nią podopieczną
Ryc.18. Zdjęcie Birgitte Irrgang - siedzącej na łące
Ryc.19. Inne zdjęcie Birgitte Irrgang
Ryc.20. Kamień-rzeźba upamiętniający w męczeństwo Birgitte
Irrgang

Ryc.21. Zdjęcie Albertyn
Ryc.22. Obraz Albertyny z kościołem w tle
Ryc.23. Albertyna w trumnie
Ryc.24. Feretron z błog. Albertyną
Ryc.25. Zdjęcie małej uśmiechniętej Josefiny
Ryc.26. Zdjęcie Josefiny w szpitalu po operacjach, z lalką obok
Ryc.27. Josefina w trumnie
Ryc.28. Wielka podwójna tęcza nad zatoką