(0,7kB)    (0,7 kB)

UWAGA: SKRÓTY do przytaczanej literatury zob.Literatura

(7 kB)

C.   AKCEPTACJA  CZY  PODEPTANIE
STRUKTURY I DYNAMIZMU AKTU

(4 kB)

W przypadku metody naturalnej

Dla małżonków praktycznie nie ma innej drogi do osiągnięcia właściwie pojętego dobra przy dopełnianiu aktu zjednoczenia płciowego, jak dostosować wyrazy oblubieńczej miłości do opatrznościowego planu miłości, jaki Stworzyciel wpisał w płciowość i w strukturę osobową mężczyzny i kobiety. Taki sposób układania współżycia płciowego odpowiada zarazem stosowaniu etycznie poprawnej metody naturalnego planowania poczęć. W zrozumieniu tego dopomaga nam ponownie Jan Paweł II:

„...Odnośny sposób postępowania odpowiada tej godności osoby, jaka z ‘natury’ przysługuje człowiekowi: istocie rozumnej i wolnej. Jako istota rozumna i wolna, człowiek może i powinien wnikliwie odczytywać ową prawidłowość biologiczną, jaka należy do porządku natury. Może i powinien do niej się stosować celem zachowania rodzicielstwa odpowiedzialnego wedle planu Stwórcy wpisanego w naturalny porządek ludzkiej płodności. Pojęta w ten sposób etyczna regulacja poczęć nie jest niczym innym, jak tylko odczytywaniem w prawdzie ‘mowy ciała’.
– Sama ‘cykliczność’ rytmów biologicznych należy do obiektywnej prawdy tej mowy, która winna być przez zainteresowane osoby odczytywana wedle pełnej swojej obiektywnej treści ...
– Cały wysiłek zmierzający do coraz bardziej precyzyjnego poznania owych prawidłowości biologicznych ... nie zmierza do ‘biologizacji mowy ciała’ ..., ale tylko i wyłącznie do zabezpieczenia bardziej integralnej prawdy tej ‘mowy ciała’, jaką w sposób dojrzały mają rozmawiać z sobą małżonkowie wobec wymogów odpowiedzialnego rodzicielstwa” (MiN 477n; por. VSp 47).

W przypadku więc „naturalnej”, etycznie poprawnej metody regulowania poczęć, akt współżycia pozostaje zawsze nienaruszony w swej strukturze i swym dynamizmie. Oboje pozwalają ciału „mówić” z całą swobodą imieniem swoich obojga osób o całkowitości zjednoczenia w obopólnym darowaniu się sobie. Wzajemne oddanie się sobie jest całkowitością daru m.in. dzięki temu, że za każdym razem otwiera się bez stawiania mu jakichkolwiek tam na możliwość poczęcia – niezależnie od tego, czy współżycie przypada na dzień płodności, czy niepłodności.

Jeśli więc małżonkowie będą dążyli do odłożenia poczęcia lub w ogóle już nie będą mogli nastawiać się na poczęcie, obiorą dla współżycia same tylko takie dni, w których z woli Boga Stworzyciela do poczęcia dojść nie może. Jednocześnie zaś nie będą wówczas podejmowali w dniach pojawiającej się możliwości poczęcia żadnych intymności genitalnych, ani intensywniejszych pieszczot. Mąż i żona pamiętają, że świadcząc sobie miłość poprzez pełne zjednoczenie płciowe w dniach niepłodności, korzystają z podarowanego im, tego Bożego daru. Sam przecież Bóg podarował im tę możliwość, tzn. ten przedziwny sposób przeżywania swego „dwoje-jednym-ciałem”. Bóg wręcza im ten dar w pierwszym rzędzie po to, żeby mogli również tak właśnie kochać, a nie żeby przez akt zjednoczenia płciowego każdorazowo wzbudzać potomstwo. Bóg wymaga od nich natomiast tego jednego: żeby nie stawiali żadnych przeszkód dynamizmowi aktu jako otwierającego się każdorazowo na potencjalność rodzicielską. Dlatego też ci dwoje koncentrują się rzeczywiście na kochaniu siebie nawzajem, oddając się wtedy sobie wzajemnie w całkowitości obopólnego daru. Innymi słowy podejmują oni współżycie małżeńskie zawsze tylko jako zjednoczenie pełne: czy to w dniach płodności, czy niepłodności.

Sama w sobie wiedza-świadomość, że w tym określonym dniu cyklu poczęcie jest z biologicznych względów wykluczone, nie przeszkadza im w pełnym zjednoczeniu, które oczywiście i wtedy otwiera się w przeżyciu męża na oścież na życie, jeśli chodzi o strukturę i dynamizm podjętego aktu. Sam w sobie fakt poczęcia czy nie – nie wchodzi już w rachubę przy etycznej ocenie aktu. Ponieważ zaś małżonkowie starają się „posiadać siebie samych” i „panować sobie”, godzą się bez szemrania na to, by z wyższych względów zaniechać współżycie w dniach możliwości poczęcia, chociaż może się to wiązać z rezygnacją z niekiedy bardzo upragnionego zjednoczenia.
– Oboje pozostają po prostu „wolni”: współżyć mogą – ale nie muszą. Mimo to zarówno w jednym, jak drugim wypadku właśnie kochają. Miłość swoją dokumentują zdolnością darowania się sobie zgodnie z prawdą swoich osób, które zatem nie pozwolą sobie sprowadzić wyrazów swej miłości do samego jedynie genitalnego wymiaru swych odniesień.

Przy zapobieganiu ciąży

Na tym polega zasadnicza różnica między korzystaniem z którejś z metod naturalnych, a ubezpłodnieniem aktu płciowego. Konsekwentnie zaś omawianych sposobów zachowań nie da się sprowadzić do siebie.
Zapobieganie ciąży oraz stosowanie wszelkich form zastępczych seksualizmu zdąża w sposób jasno zamierzony do jednego: do  zniszczenia samej w ogóle zdolności prokreacyjnej i jej zburzenia. Jeśli nie na stałe, to przynajmniej doraźnie: na teraz i natychmiast. Takim jest „sex-instant”. Nie chce on słyszeć o godności człowieka, a tym mniej o przeżywaniu przymierza małżeńskiego w wierności.

Tymczasem – jak to na naszej stronie wciąż podkreślamy: Bóg obdarzył małżeństwo – i tylko małżeństwo, aktem zjednoczenia obojga małżonków, a nie ‘seksem-dla-seksu’.
– W przypadku uprawiania ‘seksu’, celem podejmowanych działań obojga (lub przynajmniej jednej ze stron) pozostaje właśnie ‘seks’. Sama w sobie ‘osoba’ schodzi wówczas na dalszy plan.
– Przeciwnie zaś, gdy małżonkowie przeżywają chwile bliskości jako aktu obopólnego zjednoczenia, które powinno trwać możliwie długo, z uwagą skupioną na sercu tego drugiego, chodzi za wszelką cenę o zjednoczenie jako takie. Powinno ono być przeżywane w sposób sakramentalny: w stanie Łaski uświęcającej. Małżeństwo jest przecież sakramentem-małżeństwa, a nigdy uprawianiem ‘biologii-fizjologii’ tzw. ‘miłości’.

Powodem niemal nienawistnego odnoszenia się do niezniszczalnie w płciowość wpisanej zdolności rodzicielskiej jest ostatecznie przymus „ciała i płci”. Działaniem partnerów kieruje wtedy bożek seksu, któremu oboje składają hołd, traktując wyżycie się seksualne jako wartość nadrzędną.

W przypadku działań przeciwrodzicielskich widać jaskrawo, że z horyzontu myślowego znikła prawdziwa miłość. Naturą bowiem miłości jest stawać się i pozostawać bezwarunkowym-darem-dla-osoby tego drugiego, który jest umiłowany „dla niego samego” – aż do śmierci.
– Tymczasem ubezpłodnienie stosunku świadczy nieomylnie o tym, że partnerom chodzi o dostęp do „ciała i płci”, a nie o „serce”. Hasłem działania staje się to jedno: zagarnąć płeć – tego drugiego i swoją własną, żeby się na niej wyżyć: „mieć ciało dla swego ja”! Ten drugi jako osoba – schodzi na daleki plan. Precyzyjniej mówiąc – on właściwie w ogóle nie istnieje. A jeśli istnieje, to jako ‘narzędzie-rzecz’ do egoistycznego ‘wyżycia-się-na-nim’ poprzez ... masturbację.

Zachowanie partnerów układa się wtedy na zasadzie: ciało-ciało, seks dla seksu. Konsekwentnie oboje doznają głębokiego zranienia godności swych osób. Człowieka nie da się sprowadzić do rzędu „rzeczy-do-użycia”. Niezależnie bowiem od stopnia sponiewierania swej godności osobowej, zarówno on, jak i ona – nadal pozostają osobą: podmiotem, a nie rzeczą-przedmiotem.

Zachowania seksualne podejmowane głównie dla wyzwolenia czy rozładowania napięcia seksualnego nigdy nie staną się w przypadku człowieka działaniem „zwierzęcym”: samczego odniesienia do samicy. Samiec z samicą spółkują zgodnie z wszczepionym sobie instynktem dla celów rozrodu. Człowiek zaś jest zawsze osobą: obdarowany rozumem, wolną wolą, ponadto zaś pozostaje niezbywalnie i nieodstępnie poczytalny. Tylko człowiek zdolny jest kochać. Miłość, podobnie jak grzech, to przywilej ludzkiej osoby. U zwierząt nie może zaistnieć „miłość”, bo brak u nich podłoża, na którym miłość mogłaby się pojawić, mianowicie wolności w samo-stanowieniu:

„Tylko osoba może miłować i tylko osoba może być miłowana. Stwierdzenie to jest naprzód natury ontycznej [= płynącej z samego ‘bytu’], z kolei zaś wyłania się z niego stwierdzenie natury etycznej. Miłość jest powinnością ontyczną i etyczną osoby. Osoba powinna być miłowana, bowiem tylko miłość odpowiada temu, kim jest osoba. W ten sposób tłumaczy się przykazanie miłości ...” (MuD 29).

Zwierzęta nie przechodzą na zapobieganie ciąży. Z drugiej zaś strony, do zwierząt nie można odnieść kategorii odpowiedzialności etycznej. Świętość – a z kolei grzech, to przywilej człowieka.
– Jeśli człowiek ucieka się do „techniki” dla wyeliminowania, a może wprost zniszczenia samej w sobie zdolności wzbudzenia życia, działanie to staje się przewrotem natury właściwej ludzkiej osobie. Czegoś podobnego nie spotyka się w świecie zwierząt! Sam tylko człowiek zdolny jest pogrążyć siebie świadomie i z własnego wyboru w upadek niejako poniżej „dna” stworzenia. Takiego „losu” nigdy by nie zaofiarował człowiekowi, swemu żywemu Obrazowi na ziemi – Bóg który jest miłością i życiem!

Na tym polega niszczące ludzką „naturę” działanie tego, który jest Zły. Nienawidzi on zarówno życia, jak tym bardziej miłości. Osoby owładnięte ideą zapobiegania zostają owładnięte mentalnością (postawą) ukierunkowaną zdecydowanie przeciw życiu (anti-life-mentality). Naczelne miejsce zajmuje tu sztucznie z człowieka wypreparowany „seks-dla-seksu”. Osoba – czy to własna, czy współpartnera – nie wchodzi wówczas w rachubę w obliczu przymusu pożądliwości i ciała, poszukiwanych jako „sex-instant” (seks już-zaraz-natychmiast).

Seks staje się wielkością autonomiczną. Jego nieokiełznane potrzeby narzucają się tak bardzo do ich zaspokojenia „już zaraz, teraz”, że ci dwoje zdążają do ich zaspokojenia w znaczeniu dosłownym „po trupach” swych potencjalnych, albo już rzeczywistych, poczętych dzieci. Bo gdyby „zawieść” miała antykoncepcja – nawet i ta poronna, partnerzy tacy nie widzą problemu (a przynajmniej chcieliby sobie to wmówić, o ile usiłują po prostu nie myśleć o następstwach na życie wieczne takiego swojego zachowania) w tym, żeby poczęte dziecko po prostu „zlikwidować” poprzez „niewinny zabieg” przerywania ciąży, względnie pigułkę śmiercionośną w rodzaju „RU-486” (Mifepriston-Mifégyne; EllaOne; itp.). Cała technika zostaje wprzęgnięta w służbę „seksu dla seksu”: wyżycia się seksualnego, kiedy przyjdzie ochota – i obojętnie za jaką to zostanie osiągnięte cenę; chociażby i krwi własnych dzieci.

Stosowanie metod naturalnych

(23 kB)
W łasce bliskości z Janem Pawłem II: te panie ze wzruszenia nie mogą powstrzymać łez radości w bezpośrednim spotkaniu z Ojcem świętym Janem Pawłem II.

Przeciwnie zaś, w przypadku sięgania po naturalne metody regulowania poczęć, mąż i żona odnoszą się do zdolności prokreacyjnej z najwyższym uszanowaniem. Samą w sobie możność zrodzenia dziecka uznają za szczególny Boży dar, a zarazem promocję swego człowieczeństwa. Gdy zajdzie potrzeba dystansowania poczęć, rezygnują bez rozgoryczenia z podejmowania zjednoczenia małżeńskiego w dniach płodności. Świadomi tego, że aktualnie nie mogą nastawiać się na poczęcie, dokonują w swej wewnętrznej wolności wyboru za niepodejmowaniem żadnych form miłości płciowej od momentu, gdy pojawią się sygnały wskazujące na istniejącą już możliwość poczęcia. Odnoszą się wtedy do siebie dziewiczo – poniekąd jak w narzeczeństwie, i oczywiście bez sięgania po jakiekolwiek formy zastępcze. Taką postawę kontynuują aż do ponownego nawrotu dni niepłodności, kiedy to będą mogli wznowić podejmowanie współżycia małżeńskiego. Dziękują Bogu za podarowaną im możność, że mogą w ogóle przeżywać wzajemną bliskość – czy to w chwilach gdy się jednoczą, czy też gdy trwają w samym tylko małżeńskim objęciu – bez sięgania po pieszczoty genitalne.

Przeżywanie wzajemnej bliskości staje się w ten sposób stałą sposobnością do zdawania egzaminu z jakości miłości: czy jest ona istnieniem-‘dla’, czy też ulegając przymusowi ciała wyrodnieje w zawłaszczenie terenu „ciała i płci”. W takim wypadku chodziłoby o wypreparowany seks oddzielony od żywej osoby, jako elementu jedynie drugoplanowanego w obliczu wszechwładnego seksu.

Tak więc Magisterium Kościoła nie obawia się podjąć zagadnienia istotnej różnicy, jaka zachodzi między stosowaniem zapobiegania ciąży – a podporządkowaniem swych małżeńskich odniesień do biologicznego rytmu płodności. Co prawda skutek ostateczny jest w obydwu wypadkach podobny: w razie niezamierzania poczęcia – ciąży rzeczywiście nie będzie: zarówno w następstwie wyraźnych działań przeciwrodzicielskich, jak i przy współżyciu podejmowanym w samych tylko dniach niepłodności. Niemniej droga dochodzenia do takiego celu jest diametralnie przeciwstawna.

Można by tu odwołać się do jeszcze innej analogii: tej jaka zachodzi pomiędzy śmiercią naturalną – a zadaną wskutek zabójstwa. Wynik ostateczny jest w obydwu wypadkach taki sam: i tu i tam ktoś przestaje żyć. Z tym jednak, że w jednym wypadku śmierć jest naturalnym zakończeniem życia, podczas gdy w drugim przypadku śmierć następuje w wyniku zbrodni morderstwa.

Zapobieganie: niszczenie otwartości rodzicielskiej

Zapobieganie ciąży – a naturalne planowanie rodziny różnią się przede wszystkim niesprowadzalnym do siebie podejściem do samej zdolności prokreacyjnej. Z tego względu stanowisk tych nie da się w żaden sposób sprowadzić do wspólnego mianownika.

(0,18 kB)  W przypadku działań przeciwrodzicielskich sama w sobie zdolność prokreacyjna jest pojmowana jako zło, które należy zniszczyć wszelkimi siłami. Dziecko jest uważane jako zasadniczy aspekt nieszczęsny związku partnerskiego, który przeszkadza w swobodnym wyżywaniu się seksualnym.

(0,18 kB)  Przeciwnie, w przypadku stosowania metod naturalnych ci dwoje akceptują zdolność prokreacyjną z najwyższym uszanowaniem i miłością. W razie potrzeby regulowania poczęć nie tylko nie naruszają w niczym owej zdolności, ale po prostu rezygnują dyspozycyjnie z przeżywania bliskości płciowej w dniach płodności, przekładając zjednoczenie małżeńskie na dni niepłodności.
– Małżonkowie ci zatem żadną miarą nie występują przeciw samej w sobie zdolności zrodzenia potomstwa, a jedynie przystosowują wyrazy swojej miłości do podarowanego im przez Boga – a nie człowieka czy medycynę – biologicznego rytmu.

Rzeczą małżonków pozostaje wciąż to jedno: przeżywać akt zjednoczenia tak jak go zastają: zawsze jako niczym nie uszczuplone zjednoczenie, bez stawiania przeszkód dla naturalnego rozwoju jego struktury i dynamizmu.

Tak rzeczywistość bliskości małżeńskiej jest na naszej stronie wciąż ukazywana i podkreślana: Bóg obdarza małżonków nie ‘seksem’-dla-‘seksu’, lecz aktem zjednoczenia.
– Celem przy podejmowaniu aktu zjednoczenia pozostaje osoba: pełne Bożego i ludzkiego pokoju rzeczywiste zjednoczenie tych dwojga.
– Natomiast przy uprawianiu ‘seksu’ – wbrew wszelkiemu odwrotnemu wmawaniu sobie, osoba tak własna, jak tego drugiego, jest mało ważna, a uwaga koncentruje się na ... ‘seksie’: działaniu z zasady prędkim, zdążającym do maksymalnego wyżycia się seksualnego, a nie pokojowego przeżywania długo i z Bożym błogosławieństwem utrzymującego się zjednoczenia tych dwojga.

Gdy małżonkowie, wsłuchani w Głos Boży i w wewnętrzny ład, jaki Bóg wpisał w podejmowanie aktu zjednoczenia, korzystają z samych tylko dni niepłodności, zachowują w sercu każdorazowo mimo wszystko pełną gotowość natychmiastowego zaakceptowania dziecka, gdyby w sposób niezamierzony miało dojść do poczęcia – np. w następstwie wadliwej oceny sygnałów, które zdawały się przemawiać za niepłodnością.
– Gdyby zaś fakt ciąży miał oznaczać w najgorszym wypadku śmiertelne zagrożenie dla życia matki, oboje zdają sobie sprawę, że wraz z poczęciem kończy się wszelka ludzka władza nad nowym ludzkim życiem. Zaistnienie dziecka staje się wtedy tym bardziej próbą na jakość miłości tych dwojga: czy podjęte przez nich przeżywanie wzajemnej bliskości w ramach sakramentu małżeństwa było „darem”, czy egoistycznym „zagarnianiem”.

Toteż ci dwoje starają się wtedy – wbrew groźnym prognozom, być tym bardziej darem w pełni otwartym dla dziecka pukającego do ich serca. Poczęcie dziecka staje się owocem ich całkowitego wzajemnego oddania się sobie: owocem ich miłości jako „drogi we dwoje do Domu Ojca”. Przyjmując dar życia, przygotowują w swym sercu miejsce ostatecznie dla samego Chrystusa – niezależnie od ceny, jaką przyjdzie im z tej racji zapłacić dla siebie samych.


Wypowiedzi Urzędu Nauczycielskiego na temat istotnej różnicy pomiędzy zapobieganiem ciąży – a naturalnym planowaniem poczęć koncentrują się na podkreślaniu prezentowanych przez nie diametralnie przeciwstawnych postaw wobec zdolności prokreacyjnej.

W przypadku działań przeciw-rodzicielskich partnerzy wznoszą przy pomocy środków technicznych tamę, tzn. przeszkodę, która winna „zabezpieczyć-uchronić” czy to przed poczęciem, czy wręcz przed rozwojem już zaistniałego człowieka. Przeszkoda ta nie jest wynikiem prawidłowości biologicznych, lecz zostaje przez tych dwoje dopiero wzniesiona. Jest ona zatem zależna wyłącznie od wolnej woli tych dwojga. Zamiarem partnerów staje się wtedy siłowe „cofnięcie zegara płodności” dla zlikwidowania samej w ogóle zdolności prokreacyjnej. Partnerzy nie oglądają się tu w żadnym wypadku na naturalne sygnały okresowego zanikania możności poczęcia, lecz ingerują wprost w samą tę zdolność – przez użycie mniej lub więcej wyrafinowanych sposobfów zniszczenia otwartości aktu na potencjalność rodzicielską.

Metody naturalne: przystosowanie znaków miłości

Przy korzystaniu z biologicznego rytmu płodności małżonkowie nie tylko nie podejmują żadnych działań dla wyeliminowania potencjalności rodzicielskiej aktu. Przeciwnie, pozwalają jej rozwinąć się w każdorazowym akcie współżycia w całej, niczym niezmąconej pełni. Gdy się pojawi konieczność nie-nastawiania się na poczęcie, regulują poczęcia nie przez ingerowanie w przebieg aktu, lecz poprzez okresowe zaniechanie współżycia. W ten sposób unikają poczęcia, na które w tej chwili nie mogą sobie pozwolić. Małżonkowie pozostawiają więc strukturę i dynamizm aktu zawsze w pełni nienaruszone. Regulują poczęcia przez samo tylko okresowe podejmowanie, względnie odkładanie współżycia, dostosowując znaki swej miłości do niezależnie od ich wiedzy i wolnej woli funkcjonującego ich biologicznego rytmu płodności.

Postawa taka wymaga rzecz jasna nieco powściągliwości, żeby „panować sobie samym”, zwłaszcza gdy nadejdą w sam raz ‘bardziej atrakcyjne’ dni płodności, kiedy to współżycie staje się zwykle łatwiejsze i przyjemniejsze aniżeli w dniach niepłodności (‘suchych’). Rezygnując jednak z możności podejmowania współżycia, czynią to w imię wyższych motywów: miłości, której nie chcieliby znieważyć. Ich „mowa ciała” jest wtedy w dniach płodności bardzo „cicha”, a przecież tym bardziej głęboko czuła i kochająca. Ta „cicha” mowa ciała dni dziewiczego obopólnego odnoszenia się do siebie staje się zarazem przygotowaniem do tym radośniejszego przeżywania wspólnoty w dniach biologicznej niepłodności, kiedy to pozwolą mówić ciału z całą swobodą o intensywności swej miłości, która w przeżyciu męża, ale i przyjmującej go małżonki, będzie i wtedy na wskroś otwarta na życie.

Przeszkoda dla prokreacji: zależna czy niezależna od woli tych dwojga

Ten właśnie aspekt zagadnienia: przeszkoda dla zdolności prokreacyjnej zależna od wolnej woli człowieka, czy też korzystanie z okresowego zanikania zdolności prokreacyjnej niezależnego od wiedzy ani wolnej woli człowieka – stanowi o etycznym charakterze metod zapobiegania ciąży w odróżnieniu od korzystania z metod naturalnych. Aspekt ten znajduje swe należne uwydatnienie w wypowiedziach Magisterium Kościoła:

„Stosunki (małżeńskie) ... nie przestają być moralnie poprawne, gdyby przewidywano, że z przyczyn zupełnie niezależnych od woli małżonków będą niepłodne, ponieważ nie tracą swojego przeznaczenia do wyrażania i umacniania zespolenia małżonków.
– Wiadomo zresztą z doświadczenia, że nie każde zbliżenie małżeńskie prowadzi do zapoczątkowania nowego życia. Bóg bowiem tak mądrze ustalił naturalne prawa płodności i jej okresy, że już same przez się wprowadzają one przerwy pomiędzy kolejnymi poczęciami.
– Jednakże Kościół ... naucza, że konieczną jest rzeczą, aby każdy akt małżeński zachował swoje wewnętrzne przeznaczenie do przekazywania życia ludzkiego” (HV 11).

Trzeba wciąż pamiętać, że pierwszorzędnym celem współżycia w przypadku człowieka nie jest prokreacja, lecz wyrażanie sobie całkowitości osobowego daru. Z tym tylko, że nie ma innego sposobu wyrażenia całkowitości obopólnego darowania się sobie, ilekroć ci dwoje chcieliby okazać sobie swoją jedność w miłości tym razem poprzez zjednoczenie płciowe, jak tylko poprzez pozostawienie wtedy aktu w pełni otwartym na potencjalność rodzicielską.


Wyrazem „miłości” w małżeństwie nie jest sam w sobie akt współżycia płciowego.
– Istnieją różnorodne wyrazy miłości między mężem a żoną, które w ogóle nie angażują narządów płciowych. Dotyczy to rozmaitych świadectw małżeńskiej czułości, nieobliczonych na wywołanie podniecenia płciowego, a które są wyrazem najgłębszej małżeńskiej więzi i jednoczą tych dwoje na poziomie zarówno serca, jak i duszy. Należą tu np. słowa zachęty, jakie ci dwoje wymieniają między sobą, obopólne podarunki, spojrzenia które sprawiają przyjemność, kiedy indziej zaś kochające pogłaskanie czy przytulenie nieobliczone na wyzwolenie podniecenia. Może to być pełen subtelnej miłości, niepodniecający pocałunek, itp.

Innymi słowy: istnieją zróżnicowane znaki małżeńskiej jedności-więzi, które co prawda wyrastają ze zróżnicowania płciowego mężczyzny i kobiety w małżeństwie, a przecież tym razem w najmniejszej mierze nie uruchomiają ukierunkowania rodzicielskiego ich małżeńskiego przymierza.

Z chwilą jednak, gdy ci dwoje w innym przypadku decydują się na wyrażenie sobie wzajemnej miłości w znaku zjednoczenia płciowego, uruchomiają niezbywalnie nie tylko swoją obopólną miłość-więź, lecz nieodwołalnie również rodzicielskie ukierunkowanie swego małżeńskiego przymierza.

Jako małżonkowie bynajmniej „nie muszą” współżyć płciowo. Podejmowanie współżycia jest im podarowane przez Stworzyciela małżeństwa jedynie jako dar. Oni jedynie współżyć mogą, tzn. wolno im jednoczyć się płciowo – a nie jakoby byli zmuszeni do tego.
– Z kolei jednak z chwilą gdy tym razem sięgają w sam raz po ten wyraz swojej miłości, Stworzyciel tym samym oczekuje od nich, że dozwolą, by rozwinęła się w tym czasie całkowitość struktury ich małżeńskiego aktu, jak i niezakłócona całkowitość spontanicznie wtedy wykształcającej się dynamiki ich stawania się jedno-w-miłości: od początku aż do samoistnego wygaśnięcia przeżycia chwil ich zjednoczenia.

Każdorazowe wkraczanie na teren płciowości, który nigdy nie przejdzie na własność człowieka, w tym również mężczyzny i kobiety jako małżonków, a jedynie zostaje podarowane do odpowiedzialnego, czasowego zarządu, doczeka się prędzej czy później rozliczenia przed jedynym Właścicielem człowieka: Bogiem, na którego Obraz i podobieństwo człowiek został stworzony.
– Stwierdzenie to nie znaczy w żadnym wypadku poniżenia człowieka, a natomiast staje się wyzwaniem do jego wewnętrznego wzrastania i przyczynia mu godności.

Z kolei zaś: intencja, żeby tym razem nastąpiło poczęcie, nie może stać się głównym celem podjętego aktu małżeńskiego. W takiej bowiem sytuacji akt zjednoczenia zatraciłby charakter aktu miłości-daru. Dziecko – również to tylko potencjalne – nie może zejść do roli środka-narzędzia, by poprzez jego poczęcie osiągnąć jakikolwiek inny, wyższy cel. Potomstwo byłoby traktowane w takim wypadu czysto instrumentalnie, co jest nie do przyjęcia i sprzeciwiałoby się godności wszystkich tu zainteresowanych. Kobieta nie może być traktowana jako samiczka, którą trzeba „unasiennić”. Zabiegi „unasienienia” wolno podejmować w przypadku zwierząt, nigdy natomiast w przypadku człowieka.

Człowiek jest przede wszystkim osobą: obdarzony właściwą mu godnością człowieczą. Ta zaś wyraża się w pierwszym rzędzie poprzez trzy niezbywalne uzdolnienia ducha:

(0,3 kB)  w uzdolnieniu do samo-świadomości (rozum),
(0,3 kB)  do samo-stanowienia o sobie (wolna wola),
(0,3 kB)  oraz w trzecim nieodstępnym uzdolnieniu, stanowiącym niejako wypadkową tamtych dwóch właściwości: uzdolnieniu do podejmowania odpowiedzialności.

Dopiero dzięki tym właściwościom ducha, które oczywiście nie muszą być w tejże chwili uaktywnione (jak to bywa np. podczas snu, w stanie omdlenia; gdy dziecko zostaje dopiero poczęte; itd.) człowiek jest właśnie człowiekiem w swej niezbywalnej godności jako osoba.
Ponadto zaś każdy człowiek zostaje w pierwszej chwili swego zaistnienia podniesiony przez Stworzyciela do wysokości samego Stwórcy i wezwany do stania się „podmiotem Przymierza oraz partnerem Absolutu” (por. MiN 28).

Skoro zatem celem małżeńskiego aktu współżycia nie może stać się „unasiennienie” małżonki jako samiczki, tzn. traktowania jej jako czegoś w rodzaju „maszyny-do-rodzenia”, musi się on tym wyraźniej koncentrować – zgodnie ze swą strukturą i dynamizmem jako działania wyrastającego z zawartego przymierza miłości – na obopólnej, z wolnej woli i w niekłamanie wierny sposób urzeczywistnianej miłości. Bóg pragnie darować małżonkom potomstwo każdorazowo jako kwiat, który pojawia się niejako „po drodze”, na szlaku ich małżeńskiej jedności-w-miłości. Dziecko winno zaistnieć jako uwiecznienie potęgi małżeńskiej komunii: ich stania się „dwojga-jednym-ciałem”.

Stąd też ani Bóg, ani Kościół, nie broni małżonkom współżyć w dniach niepłodności. Również wtedy, gdy małżonkowie mają pewność, że poczęcie tego określonego dnia cyklu jest rzeczą biologicznie zgoła niemożliwą.
– Zadaniem małżonków przy podejmowaniu zjednoczenia płciowego jest wciąż to jedno: by naprawdę kochać w całkowitości bezwarunkowego oddania się sobie. I to też czynią, gdy zostawiają pełną swobodę przebiegowi aktu swego zjednoczenia.
– To samo dotyczy małżonków niepłodnych oraz małżonków w podeszłych latach życia. Kościół nigdy im nie bronił podejmowania zjednoczenia płciowego. Ich współżycie pozostaje etycznie poprawne, pobłogosławione i sakramentalne, chociaż nie ma wtedy wątpliwości, że w małżeństwie tych dwojga przekazanie życia jest (już) niemożliwe.

Czy Kościół jest sprzeczny sam ze sobą

Paweł VI nawiązuje do zarzutu pozornej sprzeczności w stanowisku Kościoła wobec antykoncepcji – a stosowania metod naturalnych:

„W rzeczywistości między tymi dwoma sposobami postępowania zachodzi istotna różnica.
– W pierwszym wypadku (metody naturalne) małżonkowie w sposób prawidłowy korzystają z pewnej właściwości danej im przez naturę.
– W drugim zaś (obezpłodnienie stosunku), stawiają oni przeszkodę naturalnemu przebiegowi procesów związanych z przekazywaniem życia.
Jest prawdą, że w obydwu wypadkach małżonkowie przy obopólnej i wyraźnej zgodzie chcą dla słusznych powodów uniknąć przekazywania życia i chcą mieć pewność, że dziecko nie zostanie poczęte.
– Jednakże trzeba równocześnie przyznać, że tylko w pierwszym wypadku małżonkowie umieją zrezygnować ze współżycia w okresach płodności (ilekroć ze słusznych powodów przekazywanie życia nie jest pożądane): podejmują zaś współżycie małżeńskie w okresach niepłodności po to, aby świadczyć sobie wzajemną miłość i dochować przyrzeczonej wzajemnej wierności. Postępując w ten sposób dają oni świadectwo prawdziwie i w pełni uczciwej miłości” (HV 16).

Zagadnienie to podejmuje również św. Jan Paweł II. Podkreśla on dwa krańcowo przeciwstawne typy mentalności w odniesieniu do samego w ogóle życia: mentalność opowiadającą się „za” życiem – i tę „przeciw” życiu. Omawia również często wysuwane zarzuty mające przemawiać przeciw samemu w ogóle przekazywaniu życia i tym samym za stosowaniem antykoncepcji. Stwierdza, że owładnięci taką postawą nie rozumieją już „duchowego bogactwa nowego życia ludzkiego i odrzucają je” (FC 30). Jednocześnie wskazuje na ostateczne źródło tak negatywnego ustosunkowania się do życia jako życia:

„Ostateczna racja takiej mentalności, to brak Boga w sercach ludzi, Boga, którego miłość jedynie jest silniejsza od wszelkich możliwych obaw świata, i tylko ona może je przezwyciężyć” (FC 30; por. EV 10-28).

Następnie przechodzi Ojciec święty do dwóch zróżnicowanych postaw wobec zagadnienia płodności: antykoncepcji – i tej otwierającej się na rodzicielstwo:

„Jeżeli natomiast małżonkowie, stosując się do okresów niepłodności, szanują nierozerwalny związek znaczenia jednoczącego i rozrodczego płciowości ludzkiej, postępują jako ‘słudzy’ zamysłu Bożego i ‘korzystają’ z płciowości zgodnie z pierwotnym dynamizmem obdarowania ‘całkowitego’, bez manipulacji i zniekształceń” (łac.: „Cum coniuges, contra, per usum temporum infoecundorum observant nexum indissolubilem ...”) (FC 32).

Jan Paweł II podkreśla ponownie sens wpisany w akt współżycia: winien on być wyrazem miłości-jako-daru. Ta właśnie miłość jako dar zostaje zniszczona w przypadku przechodzenia na jakiekolwiek zapobieganie. Ojciec święty zachęca pary małżeńskie, przedstawicieli różnych gałęzi wiedzy oraz teologów do podjęcia sprzężonych wysiłków, żeby zdołać:

„...uchwycić, a następnie... uwydatnić różnicę antropologiczną a zarazem moralną, jaka istnieje pomiędzy środkami antykoncepcyjnymi, a odwołaniem się do rytmów okresowych: chodzi tu o różnicę znacznie większą i głębszą niż się zazwyczaj uważa, która w ostatecznej analizie dotyczy dwóch, nie dających się z sobą pogodzić, koncepcji osoby i płciowości ludzkiej.
– Wybór rytmu naturalnego bowiem, pociąga za sobą akceptację cyklu osoby, to jest kobiety, a co za tym idzie, akceptację dialogu, wzajemnego poszanowania, wspólnej odpowiedzialności, panowania nad sobą. Przyjęcie cyklu i dialogu oznacza następnie uznanie charakteru duchowego i cielesnego zarazem komunii małżeńskiej, jak również przeżywanie miłości osobowej w wierności, jakiej ona wymaga” (łac.: „Usus cyclorum naturalium secum infert etiam acceptionem temporum ipsius personae, id est mulieris...”) (FC 32).

Ojciec święty wymienia dalsze jeszcze zalety okresowego odkładania współżycia małżeńskiego. Przyczynia się ono do ubogacenia obopólnych odniesień małżeńskich przez rozwinięcie różnych form czułości i serdeczności, które nie angażują genitalnego zakresu intymności małżeńskiej.

A wreszcie, by skontrastować korzyści płynące ze stosowania metod naturalnych, uwydatnia Piotr aktualnych czasów jeszcze raz niszczycielskie skutki stosowania antykoncepcji:

„W ten sposób płciowość zostaje uszanowana i rozwinięta (w przypadku metod naturalnych) w jej wymiarze prawdziwie i w pełni ludzkim, nie jest natomiast ‘używana’ jako ‘przedmiot’, który burząc jedność osobową duszy i ciała, uderza w samo dzieło stwórcze Boga w najgłębszym powiązaniu natury i osoby” (FC 32).

Powyższe rozważania pozwolą zapewne lepiej zrozumieć nieugięte stanowisko Kościoła w sprawie działań przeciwrodzicielskich. Dla małżonków nie ma innego sposobu pozostawania „sobą” w razie potrzeby odłożenia poczęcia, jak tylko przez przystosowywanie swoich odniesień do podarowanych im przez Boga dni możności względnie niemożności poczęcia – bez jakiegokolwiek naruszania naturalnego przebiegu aktu.

Człowiek pozostaje zawsze sobą, ilekroć podporządkowuje się Bogu i słucha Jego głosu. Jedynie wtedy rozwija się w paśmie napromieniowanym Bożym i ludzkim ładem.
– Upodlenie i zniewolenie zaczyna się wówczas, gdy człowiek przenosi swe dotychczasowe zawierzenie z Boga – na tego, który jest Zły: szatana. W bezpośredniej konsekwencji ubezpłodnienia swych zbliżeń małżonkowie zawsze poniżają siebie nawzajem, manipulują swą płciowością i fałszują całkowitość obopólnego oddania się sobie (FC 32). Akt małżeński zamiast być wyrazem miłości-daru, staje się bezhonorowo realizowanym i potwierdzanym aktem zakłamania ...: zapewnianiem sobie masturbacji – w pojedynkę, czy we dwoje. Tak zwana ‘miłość’ jest wtedy określeniem użytym do zakłamanego wzajemnego przeżywania samogwałtu, a nie oddania-sobie-wzajemnie.

Czy byłoby do pomyślenia, żeby Urząd Nauczycielski Kościoła mógł i był zdolny głosić cokolwiek innego, co by się przeciwstawiało Bogu i człowiekowi?

Ozdobnik

D.   Z DZIEJÓW
METOD NATURALNYCH

(4 kB)

Wyżej wspomniano o paru modelach metod naturalnych (zob. wyż.:  „Sens metody”). Mimo to będzie rzeczą pożyteczną przypomnieć nieco szczegółów z dziejów owych metod. Przyczyni się to być może samo przez się do zrozumienia, dlaczego godną zalecenia jest właśnie dokładniej tu omawiana Metoda Billingsa.

Metoda Kalendarzowa

Metoda Kalendarzowa (= Metoda ‘Rytmu’) opiera się na analizie dat miesiączek na przestrzeni pewnej ilości miesięcy. Przyjmując określony rozrzut dnia owulacji, który przypada na około 2 tygodnie przed spodziewanym krwawieniem miesiączkowym, ustalono statystycznie (średnia matematyczna) zakres dni, w ciągu których utrzymuje się możliwość poczęcia – po uwzględnieniu ponadto typu cyklu danej kobiety, tzn. jej cyklów najkrótszych i najdłuższych.

Metoda kalendarzowa, znana mniej lub więcej dokładnie po całym świecie w paru nieco różniących się odmianach, wiąże się z nazwiskami dwóch niezależnie od siebie pracujących badaczy: prof. Kyusaku Ogino z Japonii – oraz dra Hermanna Knausa z Austrii (lata 1929-30).

Nietrudno się domyśleć, że metoda kalendarzowa jest chcąc nie chcąc bardzo niedokładna. Proponowany sposób ‘obliczania’ początku i końca dni płodności opiera się jedynie na przypuszczalnej, przewidywanej dacie spodziewanej miesiączki. Takiego punktu wyjściowego do jakichkolwiek ‘obliczeń’ zupełnie brak w takiej sytuacji jak: po porodzie, w cyklach wieku przejściowego, w przypadku większej nieregularności, w cyklach długich, anowulacyjnych. Nie ma kobiety, której długości cyklów byłyby zawsze idealnie równe.

Metoda Termiczna

W pierwszym ponad 20-leciu po II Wojnie Światowej pojawił się nowy typ naturalnej regulacji poczęć: „Metoda Termiczna”. Jej punktem wyjściowym stało się stwierdzenie, że temperatura ciała kobiety mierzona każdego rana w chwili przebudzenia, przebiega w pierwszej części cyklu na poziomie zwyczajnym danej kobiety, podczas gdy w pewnej chwili – około 2 tygodnie przed końcem cyklu – wzrasta ona znamiennie, utrzymując się na tym podwyższonym poziomie przez pozostałe dni cyklu aż do wystąpienia miesiączki.

Medycyna opisała to spostrzeżenie już w połowie wieku 19, chociaż doczekało się ono dokładniejszego wyjaśnienia dopiero z początkiem 20 wieku. Okazało się, że wzrost temperatur określonych dni cyklu wiąże się z masowym wystąpieniem wtedy progesteronu, wydzielanego z jajnika począwszy od odbywającej się właśnie owulacji. Progesteron dołącza się z tą chwilą do nadal wytwarzanych estrogenów, których wysokie wartości sprzed owulacji spadają jednak w sposób istotny wraz z zaistniałym już jajeczkowaniem.

Trudności nierozwiązalne dla metod termicznych

Metoda termiczna rozpowszechniła się szeroko po świecie, w tym również w Polsce. Przyczyniła się ona do rozwiązania etycznych problemów pożycia małżeńskiego u nieprzeliczonych rzesz małżonków.

Metoda termiczna wiąże się jednak z szeregiem trudności, których przezwyciężenie przerasta jej możliwości.

Przebieg temperatur jest wprawdzie znakiem cennym, odzwierciedlającym czynność wydzielniczą hormonów jajnikowych związaną z procesem owulacji. Niemniej sama w sobie ciepłota ciała, mierzona oczywiście nie pod pachą (dane zbyt niedokładne), ani pod językiem, lecz bądź w pochwie, bądź w odbycie – nie jest objawem tzw. specyficznym (istotnym, przesądzającym o...) płodności-niepłodności. Wzrost termiczny PO–owulacyjny jest tylko jednym spośród szeregu innych jeszcze, niespecyficznych objawów rozwoju cyklu płciowego. Co więcej, wzrosty lub spadki temperatury mogą wiązać się z szeregiem czynników niemających nic wspólnego z procesem owulacji, jak to bywa np. w przypadku przeziębienia, schorzeń połączonych ze wzrostem ciepłoty ciała itp. Temperatura może wzrastać lub obniżać się również w wyniku stosowania pewnych leków oraz innych czynników fizycznych względnie psychicznych itp.

(34 kB)
Jan Paweł II - w otoczeniu dzieci i młodzieży, z niemowlęciem w beciku w ręku.

Do uzyskania większej pewności w poprawnym rozumieniu wzrostu termicznego jako związanego z owulacją przyczyniło się uwzględnienie objawu wydzieliny śluzowej, jaka pojawia się w dniach płodności. Taka jest geneza „Metody Sympto-(objawowo)-Termicznej”.

Powstanie Metody Objawowo-Termicznej wiąże się z nazwiskiem dra Joseph Rötzer’a z Austrii (+ 4.X.2010 r.: w wieku 90 lat). Za wzrost termiczny po-owulacyjny należy uznać według niego te temperatury, które wykształcają się po ustąpieniu od 3 dni objawu rozciągliwości śluzu. W późniejszym czasie autor ten doprecyzował tę zasadę (są to swoiste zapożyczenia pewnych elementów z Metody Owulacji Billingsa), mówiąc o śluzie przypominającym białko jaja kurzego, względnie śluzie ‘szklistym’.

Jak jednak wykazały staranne badania przeprowadzone w środowisku Metody Owulacji w Melbourne, cecha rozciągliwości śluzu bynajmniej nie jest najważniejszą z cech śluzu dni płodności. Co więcej, rozciągliwość może okazać się objawem bardzo zwodniczym. Rozciągliwość niknie niejednokrotnie już przed dniem SZCZYTU objawu (w rozumieniu SZCZYTU według MOB) i tym samym przed szczytem możliwości poczęcia. Może to prowadzić do zasadniczych pomyłek interpretacyjnych przy oznaczaniu końca dni możliwości poczęcia (wg metody termicznej); itd.

Niezależnie od tego wystarczy, że gruczoły szyjki będą uszkodzone – np. w następstwie stosowania środków hormonalnych, a śluz z cechami przemawiającymi za płodnością wcale się nie pojawi. Brak mu będzie pewnych charakterystycznych cech, względnie pojawi się on w niezwykle skąpej ilości. Cykl będzie wtedy w zasadzie niepłodny, pomimo dwufazowego przebiegu temperatur.

Inna niepokonalna trudność wszelkich modyfikacji metody termicznej oraz sympto-termicznej łączy się z wcale nie zawsze łatwym do interpretowania przebiegiem temperatur. Wzrosty termiczne bywają przeróżne: wyraźne, strome, schodkowe, albo z kolei nieznaczne (np. przy zbliżaniu się do menopauzy), tak iż trudno im zaufać i je zinterpretować. Nawet doświadczona instruktorka metody może nie dojść do pewności przy próbie wyjaśnienia powstających zapisów.

Dodatkową trudność niesie z sobą analfabetyzm w pewnych częściach świata. Brak tam osób, które by prawidłowo odczytywały przebieg temperatur i udzielały wiążącego wyjaśnienia, pomijając już problem kupna termometru, zwłaszcza w krajach wielkiej nędzy, gdzie z kolei rodziny bywają wielodzietne, a dają znać o sobie poważne choroby, które każą oszczędnie szafować zdolnością przekazywania życia.

Inną niepokonalną trudność dla osób kierujących się metodą termiczną w jej różnych modyfikacjach stwarza sytuacja poporodowa – przed pierwszą miesiączką poporodową. Wzrosty termiczne związane z owulacją bywają wtedy często nikłe i krótkie i nie wiadomo czy są wyrazem odbywającego się procesu owulacji. Niezależnie od tego, wzrosty temperatury mogą być spowodowane wieloma innymi czynnikami, zrozumiałymi w sytuacji dopiero stopniowego przechodzenia do normalnej cykliczności po okresie ciążowo-porodowym.

Dalszą, praktycznie nierozwiązalną dla metody termicznej sytuację stwarzają lata poprzedzające menopauzę. Wzrosty temperatur bywają wtedy tak nikłe, że trudno im zaufać.

Inna poważna trudność w tym czasie wiąże się z dużym rozrzutem długości cyklów, typowym dla tego wieku.
Podobną trudność stwarzają cykle anowulacyjne, jakie zdarzają się od czasu do czasu u każdej kobiety, a coraz częściej w wieku przejściowym.

Wymienione trudności są dla metody termicznej i objawowo-termicznej niepokonalne. Głębszym tego powodem jest to, że sam w ogóle przebieg temperatur, będący podstawą dla wyznaczania (zatem NIE rozpoznawania) okresu płodności, nie jest objawem specyficznym płodności czy niepłodności.

Wszystkie odmiany metody termicznej wiążą się z dalszą jeszcze jej niepokonalną nieporadnością. Przebieg temperatur nie jest w stanie dostarczyć wiążącej informacji na temat pierwszej części cyklu, tzn. czy w dniach po-miesiączkowych utrzymuje się jeszcze niepłodność (przed-owulacyjna), czy też małżonkowie wkroczyli już w dni płodności. Wszelkie ‘oznaczenia’ dotyczące końca niepłodności przed-owulacyjnej i początku dni płodności, podawane w instruktażu kolejnych odmian metody termicznej, oparte są na obliczeniach kombinowanych: metody kalendarzowej – z pewnymi elementami metody termicznej. Wiążą się zatem z biologią jedynie pośrednio.

Ostatecznie więc trzeba stwierdzić, że metoda termiczna i sympto-termiczna (we wszelkich swych odmianach) jest wprawdzie metodą naturalną, ale nie biologiczną i nie specyficzną.

Metoda termiczna we wszystkich swych modyfikacjach jest metodą przede wszystkim jedynie po-owulacyjną. Dostarcza informacji o tym, że jajeczkowanie w tym cyklu z dosyć dużym stopniem prawdopodobieństwa już się odbyło z chwilą gdy pojawiło się parę (3 lub 4) punktów wyższej temperatury, wznoszących się ponad poziom poprzedzających około 6 temperatur niższych.

Mowa jest tu jedynie o pewnym marginesie prawdopodobieństwa, gdyż wzrost temperatury może nie być związany z owulacją.
– Zdarza się też, że po jednym początkowym wzroście, utrzymującym się już przez kilka dni z rzędu, wykształca się wzrost drugi, i on dopiero okaże się z perspektywy dalszego przebiegu cyklu wzrostem po-owulacyjnym. Takie wypadki kończą się łatwo niezbyt planowaną ciążą. Zapis temperatur służy w takim wypadku raczej tylko instruktorce dla wykazania przedwczesnego uznania pierwszego wzrostu za wzrost po-owulacyjny.
– Małżonkowie poszukują oczywiście takiej metody, która by informowała o możliwościach poczęcia na bieżąco, a nie dopiero z perspektywy już zaistniałej ciąży ...

Oto ważniejsze punkty słabe, niepokonalnie związane z metodą termiczną w jej wszelkich modyfikacjach.
– Nie znaczy to, że test termiczny jest w jakikolwiek sposób „zły”. Przedstawiamy natomiast uczciwie granice możliwości posłużenia się tą metodą dla celów planowania rodziny.
– Metoda termiczna i sympto-termiczna byłaby nadal godna polecenia, gdyby w międzyczasie nie pojawił się znacznie lepszy, a prostszy sposób rozpoznawania dni możliwości-niemożności poczęcia: Metoda Owulacji Billingsa.

Metoda Owulacji [według prof.] Billingsa

Jeśli pominąć inne jeszcze próby określania dni płodności-niepłodności, których zwykle nie udaje się rozpracować w nową metodę nadającą się do powszechnego stosowania (m.in. metoda testowania ‘śliny’; metoda małego mikroskopu; badanie u samej szyjki macicy itd.), trzeba omówić szczegółowo trzeci zasadniczy typ metod naturalnego regulowania poczęć: Metodę Owulacji Billingsa (MOB; lub z angielskiego: BOM – Billings Ovulation Method).

Metoda ta została wypracowana w Australii w latach 50-60-tych i następnych przez prof. dra John J. Billingsa – przy współpracy jego małżonki dr Evelyn L. Billings oraz dużego zespołu pracowników naukowych; i oczywiście licznych par małżeńskich. Metoda Billingsa została już omówiona wyżej – zwięźle, a przecież dosyć dokładnie, w rozdz. 1 – pierwszej części niniejszej strony internetowej.

Można by tu jedynie jeszcze raz podkreślić, że „Metoda Billingsa” jest metodą nie tylko naturalną – w poprzednio omówionym znaczeniu: jako w pełni odpowiadającą godności oraz więzi osobowej pomiędzy mężem a żoną. Jest ona ponadto metodą biologiczną, a przede wszystkim ściśle specyficzną, czego nie można powiedzieć o żadnej innej z dotychczasowych metod naturalnych.

(9 kB)

RE-lektura: część I, rozdz. 2b.
Stadniki, 2.XI.2013.
Tarnów, 9.III.2022.

(0,7kB)        (0,7 kB)      (0,7 kB)

Powrót:SPIS TREŚCI



C. AKCEPTACJA CZY PODEPTANIE STRUKTURY I DYNAMIZMU AKTU

W przypadku metody naturalnej
Przy zapobieganiu ciąży
Stosowanie metod naturalnych
Zapobieganie: niszczenie otwartości rodzicielskiej
Metody naturalne: przystosowanie znaków miłości
Przeszkoda dla prokreacji: zależna czy niezależna od woli tych dwojga
Objaw tylko więzi – czy ponadto gotowości rodzicielskiej
Czy Kościół jest sprzeczny sam ze sobą

D. Z DZIEJÓW METOD NATURALNYCH

Metoda KALENDARZOWA
Metoda TERMICZNA
Trudności nierozwiązalne dla metod termicznych
Metoda OWULACJI (wg prof.) Billingsa


Obrazy-Zdjęcia

Ryc.1. W łasce bliskości z Janem Pawłem II: dwie panie
Ryc.2. Jan Paweł II z niemowlęciem w beciku wśród dzieci